Zakochałem się w Rzeszowie. Przyjeżdżając tu sądziłem, że nie zagrzeję tu długo miejsca. O waszym kraju słyszałem dość dużo niepochlebnych opinii i z ręką na sercu muszę przyznać, że nie byłem wielkim optymistą. Może pierwsze wrażenie jakie wywarło na mnie miasto nie było najgorsze, tak przyznaję, że po nasłuchaniu i naczytaniu się wszelakich stereotypów o Polsce byłem sceptycznie nastawiony do tego wszystkiego. Ale jak też myślałem, w większości były one nietrafione. Z każdym kolejnym dniem co raz bardziej przekonywałem się do waszej polskiej codzienności. Z dnia na dzień co raz bardziej odkrywałem wasz kraj. Przekonywałem się do tego, że Polacy nie są wcale tacy źli jak ich malują. Nigdy w życiu nie spotkałem się z tak wielką życzliwością i ciepłem jakim obdarowali mnie mieszkańcy Rzeszowa. Jeszcze chyba nigdy po zaledwie kilku tygodniach pobytu gdziekolwiek nie poczułem takiego związku z samym miastem czy krajem. To miasto żyło. Wszyscy codziennie gdzieś się śpieszyli, mijali mnie w pośpiechu na ulicach. Drogi często były zakorkowane. Dzieci z plecakami na plecach szły do szkoły, a dorośli biegali niczym małe mrówki spiesząc się do pracy czy na spotkanie. Wszyscy gdzieś zmierzali w pośpiesznym tempie. Wszyscy byli zajęci sobą, ale wszyscy bez wyjątku mieli też jedną wspólną cechę. Potrafili się uśmiechać do nieznajomych osób. Może i nie byłem do końca anonimowy w tym mieście aczkolwiek gdy wracałem zmarnowany z treningu do domu, ledwo włócząc nogami zawsze się znalazł kto życzliwie życzył miłego dnia i obdarowywał szczerym uśmiechem. To was, Polaków zdecydowanie różniło od innych narodowości. W nawet największym pośpiechu zawsze znajdywaliście czas dla drugiego człowieka. I nie ważne w jakim wieku był, ile miał w portfelu i jakiej narodowości był. Okazywaliście swoje ciepło zawsze. I to między innymi mnie tak urzekło. Można by powiedzieć, że dzięki temu poczułem się u was po raz pierwszy od bardzo dawna jak w domu. Poczułem po raz pierwszy, że naprawdę kocham to miasto. Ten kraj.
Zakochałem się w waszych kibicach. W tym mieście nie było osoby ,która nie wiedziałaby czym jest Asseco Resovia Rzeszów. Nie było wyjątku w żadnym mieszkańcu, który nie byłby choć raz na meczu. Nie było członka rzeszowskiej społeczności nie potrafiącego wymienić choćby jednego zawodnika naszej drużyny. Może na co dzień nie dało się tego tak bardzo odczuć, ale gdy zbliżał się mecz to miasto spowijały biało-czerwone barwy. Słychać było w ulicznych rozmowach wyraźną ekscytację kibiców. Na billboardach czy w prasie dało się dostrzec zapowiedzi wielkiego widowiska. Nie sposób było tego nie przeoczyć. To miasto żyło, oddychało siatkówką. Nie można było się nie uśmiechać na widok całych rodzin przyodzianych w klubowe barwy idących na mecz. Serce rosło widząc takich fanów. Nie wspomnę już o tym co działo się na hali.
Zakochałem się w tej atmosferze. Tego co działo się w rzeszowskiej hali nie sposób jest ubrać w słowa. To zdecydowanie trzeba przeżyć na własnej skórze. Poczuć tą fenomenalną atmosferę jaka panuje od samego początku do końca. Na własne oczy zobaczyć ten wyśmienity doping jaki prowadzą kibice. Na własnej skórze odczuć jakie napięcie emocjonalne towarzyszyło każdemu spotkaniu. Nie wiedziałem ile meczy na naszej hali musiało minąć bym nie czuł na całym ciele gęsiej skórki. Ale jak być obojętnym na coś takiego? Jak nie emocjonować się nie tylko fenomenalnym widowiskiem na boisku jak i na trybunach? Grałem już w wielu miejscach. Widziałem już całe setki kibiców dopingujących swoich ulubieńców. Ale jeszcze nigdy nie widziałem czegoś takiego. Nigdy w swojej zawodniczej karierze nie doświadczyłem tego, co doświadczyłem na hali na Podpromiu. To było coś fantastycznego. Gdy nogi i ręce odmawiały współpracy z powodu wielkiego zmęczenia to ci zgromadzeni na hali ludzie potrafili ponieść całe ciało do walki. To było coś magicznego. I po zaledwie kilku meczach rozegranych w Rzeszowie z pełną odpowiedzialnością mogłem wtedy powiedzieć jedną rzecz. Takich kibiców jak tu, na podkarpaciu nie było nigdzie indziej. Choć w waszym kraju siatkówka była dyscypliną uwielbianą przez tłumy, kibice przychodzili licznie na każde mecze, bez względu na to z kim i o co się grało to i tak w moim osobistym rankingu to właśnie moje miasto biło wszystkie inne na głowę. Moje miasto. Tak właśnie zacząłem mówić o Rzeszowie. Nie byłem tylko zawodnikiem Resovii na sezon czy dwa. Poczułem się tutejszy. Poczułem się Rzeszowianinem, jakkolwiek by to miało zabrzmieć.
Zakochałem się w mojej drużynie. Siatkówka była ogromną częścią mojego życia, jak nie jego całkowitą częścią. Miałem zaledwie siedem lat gdy po raz pierwszy wziąłem piłkę do rąk. Wtedy nie traktowałem tego na poważnie. Była to bardziej zabawa, sposób na zajęcie sobie czasu. Myślałem ,że znudzi mi się ona równie szybko co piłka nożna w której próbowałem swoich sił. Jednak nic bardziej mylnego. Czas mijał, a ja z każdym kolejnym treningiem co raz chętniej zjawiałem się na hali w moim rodzinnym Grodnie. Z czasem również przyszły i pierwsze sukcesy. Pamiętam to jak dziś. Byłem bodajże w wieku dziesięciu lat i kończyłem jeden z wielu etapów szkoły. Już wtedy przerosłem wszystkich swoich kolegów i znajomych. Do dziś nie zapomnę tej radości z wygranego turnieju. Tak naprawdę ten mały, wtedy jakże wiele dla mnie znaczący sukces był początkiem tej drogi. Po tym wydarzeniu wszystko potoczyło się wręcz błyskawicznie. Medale, puchary, nagrody indywidualne. Pierwsze powołanie do młodzieżowej kadry Białorusi. Pierwsze kroki w dorosłej siatkówce. Pierwsze poważniejsze sukcesy i pierwsze bolesne porażki. Cała masa wyjazdów. Cała masa nowo poznanych ludzi. Wszystko dookoła mnie zmieniało się w zabójczym tempie, a ja wciąż pozostawałem tym samym chłopakiem. W dalszym ciągu byłem dość nieśmiały. Nie lubiłem poniedziałków czy wczesnego wstawania na treningi. Dalej byłem sobą, choć mogłem zacząć gwiazdorzyć. Tak naprawdę te wszystkie sukcesy były obok nie, jakby mnie omijały. Ja po prostu cieszyłem się siatkówką. Cieszyłem się tym, że spełniam się w tym co kochałem z całego serca. Z upływem lat jednak wydawać się mogło, że satysfakcja ta była co raz to mniejsza. Między innymi z tego powody wyjechałem do Grecji. Chciałem znów odnaleźć przyjemność w tym co robiłem. Czy mi się udało? Po części na pewno. Z Iraklisem święciłem swoje pierwsze i jak na razie największe triumfy. Byłem szczęśliwy, a przynajmniej tak mi się wtedy wydawało. Jednak dopiero po przyjeździe tutaj odkryłem na nowo sens tego wszystkiego. Na nowo zakochałem się w siatkówce po blisko dwudziestu latach gry. Spotkałem w swojej drużynie nie tylko zawodników grających by wypełnić swój kontrakt i zbierających fundusze na zakończenie swojej kariery. Spotkałem tu przede wszystkim wspaniałych ludzi. Ludzi, którzy w swoim usposobieniu w życiu nie przypominali tych gwiazd sportu jakimi w większości byli. Osoby, które były najzwyczajniejszymi osobami na świecie. Bo gdybym spotkał ich poza boiskiem z pewnością nie powiedziałbym, że są zawodowymi siatkarzami. No może ich nieprzeciętny wzrost by mnie zastanowił. Osoby, które prócz kolegów z drużyny stały się moimi przyjaciółmi. Osobami na które mogłem liczyć zawsze i wszędzie, bez względu na porę dnia.
Zakochałem się w moim życiu tutaj. To było to czego tak długo szukałem. To był mój mały raj na ziemii. Tu poczułem się wreszcie szczęśliwy. To właśnie w Rzeszowie odnalazłem swój własny, osobisty sens tego wszystkiego. Może i z punktu widzenia kogoś bezstronnego to żyłem w niemal takim samym rytmie od dobrych kilku lat bo wciąż mój standardowy dzień zaczynał się porannym treningiem, potem wracałem do domu i była chwila na odpoczynek, potem powtórnie biegłem na halę, a wieczory zazwyczaj poświęcałem na pracę na siłowni. Może i ktoś powiedziałby, że nie ma w tym nic, absolutnie nic wyjątkowego, ale z całą pewnością nie ja. Może i faktycznie nie było w tym nic co przyciągało by uwagę, ale dla mnie to miało sens. Bo wreszcie odnalazłem przyjemność z gry, tą samą, którą czerpałem jeszcze grając w swojej ojczyźnie. Pomimo wycisku jaki dostawaliśmy niemal na każdym treningu, to pomimo wyczerpania potrafiłem się naprawdę uśmiechać. Nawet włócząc nogami w drodze powrotnej do mieszkania szczerzyłem się jak głupi. Bo to było właśnie to. To było to życie o jakie walczyłem. Czerpałem z siatkówki garściami wręcz zarażając pozytywną energią, co mój przyjaciel Ignaczak nazywał stanem dziwnej głupawki, a potem przekwalifikował na stan beznadziejnego zakochania. Ta druga diagnoza wydawała się być dość.. trafna.
Zakochałem się i to nie tylko w Rzeszowie czy waszym kraju. Zakochałem się w kobiecie. Może to nie miało większego sensu, ale wystarczył ułamek chwili bym poczuł przyjemne mrowienie na niemal całym ciele i bym nie potrafił oderwać oczu od niebiańsko pięknej szatynki o uśmiechu anioła. Tak, to byłaś właśnie ty. Zaledwie sekunda wystarczyła byś mnie sobą zauroczyła. A kolejne spędzone na patrzeniu na ciebie sprawiały, że jeszcze bardziej przepadałem. Sprawiały, że pozbawiały mnie wszelkich wątpliwość co do tego, jakim uczuciem cię darzyłem. Z początku myślałem, że to tylko głupie zauroczenie, że przejdzie prędzej aniżeli przyszło. Ale wiesz co? Nie przechodziło, było co raz gorzej. Bo nie było sekundy bym nie pomyślał o tobie. Wydawało mi się, że za chwilę oszaleję bo nawet na treningu, zamiast się na nim skupić wciąż myślałem o twoim nieśmiałym uśmiechu, twoim aksamitnym głosie, po prostu o tobie. Kiedy kładłem się wieczorem spać byłaś ostatnią osobą o której myślałem, a gdy rano otwierałem oczy byłaś też pierwszą, którą miałem przed oczami. Po każdym kolejnym spotkaniu nie mogłem doczekać się kolejnego. Po każdym z nich pragnąłem więcej, niczym narkoman na głodzie. Bo wiesz, ty stałaś się wręcz moim uzależnieniem. Ty byłaś moim narkotykiem, choć nie bardzo wiedziałem jak mam ci to powiedzieć. Spytasz dlaczego? Wiedziałem co czułem względem Ciebie, ale nie wiedziałem kim dla Ciebie jestem ja. Może się bałem? Tak, chyba właśnie tak było. Najzwyczajniej w świecie bałem się, że Ty nie czujesz tego co ja i cię stracę. A to była w tej chwili ostatnia rzecz na świecie jakiej pragnąłem. Nie mogłem Cię stracić. Po prostu, nie widziałem takiej opcji.
-Aleh?-mówi wyraźnie zaskoczona Twoją wizytą- Byliśmy umówieni?
-Nie, spokojnie, jeśli jesteś zajęta, to sobie pójdę.-odpowiadasz jej
-Nie.-potrząsa głową- Wejdź.-mówi zapraszając cię do środka, a przy okazji obdarzając cię także swoim pięknym, dziewczęcym uśmiechem. Po krótkiej chwili w czasie której zdążyłeś rozejrzeć się po jej mieszkaniu wróciła do ciebie z napojem i drobnymi przekąskami przy okazji zbierając papiery walające się po stoliku.
-Na pewno ci nie przeszkodziłem?-pytasz
-Nie, nawet dobrze, że przyszedłeś bo nie wiem czy bym dzisiaj dała radę się od tego oderwać.-mówi z delikatnym uśmiechem po czym siada nieopodal ciebie. Gdy spoglądasz na nią już nie spuszcza wzroku, tak jak robiła to dotychczas. Uśmiecha się jedynie szerzej i również przygląda ci się z tą samą intensywnością co i ty jej.
-Dalej sądzisz, że jestem ciekawą osobą?-pyta nagle zaskakując cię tym
-Dlaczego miałbym zmienić zdanie?-unosisz brew ku górze
-Bo poznałeś mnie trochę lepiej i przekonałeś się, że pomimo powiedzmy przyzwoitego wyglądu zewnętrznego mam swoje dziwactwa.-mówi bez większych emocji- Nie mam kupy przyjaciół jak ludzie w moim wieku, nie upijam się do nieprzytomności jak większość na weekendowych imprezach. Nie gonię za rozwojem technologi i mody, nie mam najnowszego telefonu, nie ubieram się w sklepach z najwyższej półki. Jestem typem samotnika, lubię być sama ze sobą. Mam aż jedną przyjaciółkę i gdyby nie ona z całą pewnością byłabym pustelnikiem. Lubię literaturę angielską i stare filmy. Nie jestem zbyt śmiała w kontaktach z nowo poznanymi ludźmi i raczej jestem zamknięta w sobie. Naprawdę dalej sądzisz, że jestem ciekawa?-patrzy w twoim kierunku
-Ale właśnie te rzeczy czynią cię tak wyjątkową osobą. Tą, którą jesteś.
-Nie ma we mnie nic wyjątkowego.-kręci głową
-Bo ty tego nie dostrzegasz, ale ja owszem.
-Powiedz mi, ale szczerze.-przełyka głośno ślinę- Dlaczego tak naprawdę tutaj jesteś? Dlaczego zainteresowałeś się taką osobą jak ja? Przecież ty jesteś..-wzdycha
-Prócz tego, że gram w siatkówkę jestem dość przeciętnym facetem Ingo.-mówisz patrząc na nią- Pytasz dlaczego? Na początku chyba sam nie byłem tak do końca tego pewien. Po prostu zaintrygowałaś mnie sobą. Nie byłaś taka jak setka innych kobiet. Byłaś inna, ale w dobrym tego słowa znaczeniu. Miałaś i w dalszym ciągu masz w sobie coś takiego, co nie pozwala przejść obojętnie, bynajmniej mnie. Dzięki tobie dostrzegłem parę rzeczy w swoim życiu, tych, które do tej pory traktowałem jak coś nieważnego. Sprawiłaś, że na niektóre sprawy zacząłem patrzeć inaczej. Sprawiłaś, że znalazłem w swoim życiu coś, czego szukałem.
-Więc dlatego to zrobiłeś?-pyta nagle
-Co takiego?-nie bardzo wiesz co ma na myśli
-Zakochałeś się.-odpowiada nieco ciszej- We mnie.-dodaje jak gdyby nie wierząc własnym słowom
-Dlatego.-przytakujesz jej równie cicho
-Przecież to nie ma sensu.
-Wszystko w życiu go ma, trzeba umieć go tylko odnaleźć.-mówisz
-Mnie się nie da kochać.-kręci głową
-A jednak, ja to potrafię.-przysuwasz się bliżej niej- Dlaczego nie potrafisz w to uwierzyć?
-Bo jeszcze nigdy nie czułam się tak jak teraz.
-To znaczy?-dopytujesz
-Bo jeszcze nigdy się nie zakochałam. Nigdy nie czułam jeszcze do nikogo tego, co czuję właśnie w tej chwili.-wyrzuca z siebie, a po chwili spogląda w Twoim kierunku- Bo nigdy nie kochałam i nie byłam kochana.
-Jak mam cię zapewnić, że to najprawdziwsza prawda?
-Nie musisz.-mówi cały czas spoglądając na ciebie swoimi błękitnym oczami- Kocham cię Aleh.
-A ja ciebie Inga.-opierasz głowę o jej, a po chwili świat dookoła przestaje mieć znacznie. Na tą chwilę. Ułamek sekundy. Wydaje ci się, że właśnie umarłeś i trafiłeś do nieba. Bo właśnie posmakowałeś ust anioła.
Zakochałem się. Tak po prostu. Najnormalniej w świecie zostałem dosięgnięty strzałą Amora. Dzięki Tobie poznałem najgłębsze i najprawdziwsze znaczenie słowa 'miłość'. Dzięki Tobie poczułem, że moje życie znów nabrało sensu. Znów potrafiłem się uśmiechać. Znów potrafiłem czerpać z siatkówki wszystko, co najlepsze. Moja ziemska egzystencja z odcieni szarości znów przeszła w stan kolorytu. Moje życie znów miało wyraz, ten, którego tak rozpaczliwie poszukiwałem od czasu wydarzeń z Iraklisu. Miałem dla kogo żyć. Poczułem się jakbym wygrał los na loterię. Jak szczęśliwy człowiek. Bo gdy byłaś obok, miałem wszystko to, czego do szczęścia mi brakowało. Byłaś wszystkim. Całym światem. Moim centrum wszechświata. Nie miałem żadnych, najmniejszych złudzeń. Byłaś tą jedyną. Tą, której szukałem. Tą miłością, jakiej pragnąłem. Zakochałem się w Tobie bez pamięci Ingo. Zakochałem się w aniole, bo nim właśnie dla mnie byłaś. Zakochałem się i czułem się jak w niebie. Swoim, a raczej naszym własnym niebie. Tym, które miało być nim zawsze i wszędzie...
Zakochałem się w moim życiu tutaj. To było to czego tak długo szukałem. To był mój mały raj na ziemii. Tu poczułem się wreszcie szczęśliwy. To właśnie w Rzeszowie odnalazłem swój własny, osobisty sens tego wszystkiego. Może i z punktu widzenia kogoś bezstronnego to żyłem w niemal takim samym rytmie od dobrych kilku lat bo wciąż mój standardowy dzień zaczynał się porannym treningiem, potem wracałem do domu i była chwila na odpoczynek, potem powtórnie biegłem na halę, a wieczory zazwyczaj poświęcałem na pracę na siłowni. Może i ktoś powiedziałby, że nie ma w tym nic, absolutnie nic wyjątkowego, ale z całą pewnością nie ja. Może i faktycznie nie było w tym nic co przyciągało by uwagę, ale dla mnie to miało sens. Bo wreszcie odnalazłem przyjemność z gry, tą samą, którą czerpałem jeszcze grając w swojej ojczyźnie. Pomimo wycisku jaki dostawaliśmy niemal na każdym treningu, to pomimo wyczerpania potrafiłem się naprawdę uśmiechać. Nawet włócząc nogami w drodze powrotnej do mieszkania szczerzyłem się jak głupi. Bo to było właśnie to. To było to życie o jakie walczyłem. Czerpałem z siatkówki garściami wręcz zarażając pozytywną energią, co mój przyjaciel Ignaczak nazywał stanem dziwnej głupawki, a potem przekwalifikował na stan beznadziejnego zakochania. Ta druga diagnoza wydawała się być dość.. trafna.
Zakochałem się i to nie tylko w Rzeszowie czy waszym kraju. Zakochałem się w kobiecie. Może to nie miało większego sensu, ale wystarczył ułamek chwili bym poczuł przyjemne mrowienie na niemal całym ciele i bym nie potrafił oderwać oczu od niebiańsko pięknej szatynki o uśmiechu anioła. Tak, to byłaś właśnie ty. Zaledwie sekunda wystarczyła byś mnie sobą zauroczyła. A kolejne spędzone na patrzeniu na ciebie sprawiały, że jeszcze bardziej przepadałem. Sprawiały, że pozbawiały mnie wszelkich wątpliwość co do tego, jakim uczuciem cię darzyłem. Z początku myślałem, że to tylko głupie zauroczenie, że przejdzie prędzej aniżeli przyszło. Ale wiesz co? Nie przechodziło, było co raz gorzej. Bo nie było sekundy bym nie pomyślał o tobie. Wydawało mi się, że za chwilę oszaleję bo nawet na treningu, zamiast się na nim skupić wciąż myślałem o twoim nieśmiałym uśmiechu, twoim aksamitnym głosie, po prostu o tobie. Kiedy kładłem się wieczorem spać byłaś ostatnią osobą o której myślałem, a gdy rano otwierałem oczy byłaś też pierwszą, którą miałem przed oczami. Po każdym kolejnym spotkaniu nie mogłem doczekać się kolejnego. Po każdym z nich pragnąłem więcej, niczym narkoman na głodzie. Bo wiesz, ty stałaś się wręcz moim uzależnieniem. Ty byłaś moim narkotykiem, choć nie bardzo wiedziałem jak mam ci to powiedzieć. Spytasz dlaczego? Wiedziałem co czułem względem Ciebie, ale nie wiedziałem kim dla Ciebie jestem ja. Może się bałem? Tak, chyba właśnie tak było. Najzwyczajniej w świecie bałem się, że Ty nie czujesz tego co ja i cię stracę. A to była w tej chwili ostatnia rzecz na świecie jakiej pragnąłem. Nie mogłem Cię stracić. Po prostu, nie widziałem takiej opcji.
-Aleh?-mówi wyraźnie zaskoczona Twoją wizytą- Byliśmy umówieni?
-Nie, spokojnie, jeśli jesteś zajęta, to sobie pójdę.-odpowiadasz jej
-Nie.-potrząsa głową- Wejdź.-mówi zapraszając cię do środka, a przy okazji obdarzając cię także swoim pięknym, dziewczęcym uśmiechem. Po krótkiej chwili w czasie której zdążyłeś rozejrzeć się po jej mieszkaniu wróciła do ciebie z napojem i drobnymi przekąskami przy okazji zbierając papiery walające się po stoliku.
-Na pewno ci nie przeszkodziłem?-pytasz
-Nie, nawet dobrze, że przyszedłeś bo nie wiem czy bym dzisiaj dała radę się od tego oderwać.-mówi z delikatnym uśmiechem po czym siada nieopodal ciebie. Gdy spoglądasz na nią już nie spuszcza wzroku, tak jak robiła to dotychczas. Uśmiecha się jedynie szerzej i również przygląda ci się z tą samą intensywnością co i ty jej.
-Dalej sądzisz, że jestem ciekawą osobą?-pyta nagle zaskakując cię tym
-Dlaczego miałbym zmienić zdanie?-unosisz brew ku górze
-Bo poznałeś mnie trochę lepiej i przekonałeś się, że pomimo powiedzmy przyzwoitego wyglądu zewnętrznego mam swoje dziwactwa.-mówi bez większych emocji- Nie mam kupy przyjaciół jak ludzie w moim wieku, nie upijam się do nieprzytomności jak większość na weekendowych imprezach. Nie gonię za rozwojem technologi i mody, nie mam najnowszego telefonu, nie ubieram się w sklepach z najwyższej półki. Jestem typem samotnika, lubię być sama ze sobą. Mam aż jedną przyjaciółkę i gdyby nie ona z całą pewnością byłabym pustelnikiem. Lubię literaturę angielską i stare filmy. Nie jestem zbyt śmiała w kontaktach z nowo poznanymi ludźmi i raczej jestem zamknięta w sobie. Naprawdę dalej sądzisz, że jestem ciekawa?-patrzy w twoim kierunku
-Ale właśnie te rzeczy czynią cię tak wyjątkową osobą. Tą, którą jesteś.
-Nie ma we mnie nic wyjątkowego.-kręci głową
-Bo ty tego nie dostrzegasz, ale ja owszem.
-Powiedz mi, ale szczerze.-przełyka głośno ślinę- Dlaczego tak naprawdę tutaj jesteś? Dlaczego zainteresowałeś się taką osobą jak ja? Przecież ty jesteś..-wzdycha
-Prócz tego, że gram w siatkówkę jestem dość przeciętnym facetem Ingo.-mówisz patrząc na nią- Pytasz dlaczego? Na początku chyba sam nie byłem tak do końca tego pewien. Po prostu zaintrygowałaś mnie sobą. Nie byłaś taka jak setka innych kobiet. Byłaś inna, ale w dobrym tego słowa znaczeniu. Miałaś i w dalszym ciągu masz w sobie coś takiego, co nie pozwala przejść obojętnie, bynajmniej mnie. Dzięki tobie dostrzegłem parę rzeczy w swoim życiu, tych, które do tej pory traktowałem jak coś nieważnego. Sprawiłaś, że na niektóre sprawy zacząłem patrzeć inaczej. Sprawiłaś, że znalazłem w swoim życiu coś, czego szukałem.
-Więc dlatego to zrobiłeś?-pyta nagle
-Co takiego?-nie bardzo wiesz co ma na myśli
-Zakochałeś się.-odpowiada nieco ciszej- We mnie.-dodaje jak gdyby nie wierząc własnym słowom
-Dlatego.-przytakujesz jej równie cicho
-Przecież to nie ma sensu.
-Wszystko w życiu go ma, trzeba umieć go tylko odnaleźć.-mówisz
-Mnie się nie da kochać.-kręci głową
-A jednak, ja to potrafię.-przysuwasz się bliżej niej- Dlaczego nie potrafisz w to uwierzyć?
-Bo jeszcze nigdy nie czułam się tak jak teraz.
-To znaczy?-dopytujesz
-Bo jeszcze nigdy się nie zakochałam. Nigdy nie czułam jeszcze do nikogo tego, co czuję właśnie w tej chwili.-wyrzuca z siebie, a po chwili spogląda w Twoim kierunku- Bo nigdy nie kochałam i nie byłam kochana.
-Jak mam cię zapewnić, że to najprawdziwsza prawda?
-Nie musisz.-mówi cały czas spoglądając na ciebie swoimi błękitnym oczami- Kocham cię Aleh.
-A ja ciebie Inga.-opierasz głowę o jej, a po chwili świat dookoła przestaje mieć znacznie. Na tą chwilę. Ułamek sekundy. Wydaje ci się, że właśnie umarłeś i trafiłeś do nieba. Bo właśnie posmakowałeś ust anioła.
Zakochałem się. Tak po prostu. Najnormalniej w świecie zostałem dosięgnięty strzałą Amora. Dzięki Tobie poznałem najgłębsze i najprawdziwsze znaczenie słowa 'miłość'. Dzięki Tobie poczułem, że moje życie znów nabrało sensu. Znów potrafiłem się uśmiechać. Znów potrafiłem czerpać z siatkówki wszystko, co najlepsze. Moja ziemska egzystencja z odcieni szarości znów przeszła w stan kolorytu. Moje życie znów miało wyraz, ten, którego tak rozpaczliwie poszukiwałem od czasu wydarzeń z Iraklisu. Miałem dla kogo żyć. Poczułem się jakbym wygrał los na loterię. Jak szczęśliwy człowiek. Bo gdy byłaś obok, miałem wszystko to, czego do szczęścia mi brakowało. Byłaś wszystkim. Całym światem. Moim centrum wszechświata. Nie miałem żadnych, najmniejszych złudzeń. Byłaś tą jedyną. Tą, której szukałem. Tą miłością, jakiej pragnąłem. Zakochałem się w Tobie bez pamięci Ingo. Zakochałem się w aniole, bo nim właśnie dla mnie byłaś. Zakochałem się i czułem się jak w niebie. Swoim, a raczej naszym własnym niebie. Tym, które miało być nim zawsze i wszędzie...
~*~
Witam Was moje drogie w ten upalny dzień i pozdrawiam z Sahary upalnej lubelszczyzny. Dziś mam nadzieję, że umilę Wam dzień kolejną odsłoną wspomnień Alka. Wiem, że to opowiadanie nie jest typową historią do jakiej Was z całą pewnością przyzwyczaiłam i nie ma tu zbyt wielkiej akcji i dialogów, ale tą historię chciałam i chcę przekazać Wam w ten właśnie sposób. Mam nadzieję, że jakoś daję radę i daje się to czytać. Bo wiecie co? Pomimo tej inności w sensie formy, pisze się wyśmienicie i oby tak było do samego końca. Nie zanudzam dłużej i uciekam na basen.
Trzymajcie się,
wingspiker.
A ja ci zdradzę, że uwielbiam historie z akcją, ale kocham te wolne, mozolne i melancholijne. A oni niech się kochają, bo jak na razie wychodzi im to w parze bardzo dobrze :)
OdpowiedzUsuńCiesze się, że się podoba :)
UsuńNie dziwię się, że Alkowi się u Nas tak spodobało :) Ludzie zazwyczaj w Polsce są uprzejmi i gościnni (ale są też wyjątki oczywiście, niestety), atmosfera na trybunach jak i kibice są wspaniali. A Alek i Inga niech się sobie kochają do koca tego opowiadania :)
OdpowiedzUsuńPolska mimo, że jest krajem absurdu, ma jednak coś w sobie ;)
UsuńAlek <3
OdpowiedzUsuńA owszem (:
UsuńAlek zadomowił się w Rzeszowie na dobre i myślę, że stało się to w dużej mierze dzięki Indze. Swoją drogą, w tej dziewczynie jest coś tajemniczego, intrygującego, ale wiesz co? Trochę martwi mnie, że Alek pisze o niej (lub do niej?) w czasie przeszłym...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :*
Z całą pewnością w dużej mierze dzięki niej :) Tego nie mogę powiedzieć, ale coś w tym jest.
UsuńAlek dzięki Indze może cieszyć się życiem w Rzeszowie, może poznawać polską rzeczywistość z kimś obok, a to daje bardzo wiele. Zawsze lepiej mieć obok siebie kogoś bliskiego, gdy poznaje się coś nowego.
OdpowiedzUsuńTylko dlaczego mówi o dziewczynie, tak jak wspomniała już Selene w czasie przyszłym. Czy my o czymś jeszcze nie wiemy?
Całuje :-*
Nie mogę zdradzić, nawet gdyby bardzo chciała.. ale jedynie powiem, że czas przeszły nie jest przez przypadek :)
UsuńZakochałam się w tym opowiadaniu tak jak Alek zakochał się we wszystkim co polskie. I w Indze. Ich miłość jest piękna, niesamowita i mam nadzieję, że nigdy się nie skończy.
OdpowiedzUsuńŚciskam serdecznie :*
Cieszy mnie to bardzo moja droga <3
UsuńW końcu jestem. Trochę mi zeszło, za co przepraszam :*
OdpowiedzUsuńAlek obawiał się polskiej rzeczywistości, miała być tylko przystankiem, a stała stacją? Oby, bo nie wiem co będzie dalej, Choć obawiam się, bo tło jest szare, a co za tym idzie trochę smutne i już zawczasu martwię o koniec...
Inga jest nietuzinkowa, ale może ona da szczęście siatkarzowi? Jest "inna", a zarazem wyjątkowa. Dziewczyna z przeszłością, facet po przejściach -> co z tego wyniknie? :D Nie wiem jakiej to piosenki/wiersza wers, ale mi się przypomniało :D
Ściskam :*
Nie masz za co przepraszać :)
UsuńOkaże się niebawem co też zdziała jej nietuzinkowość i znaczenie tła c:
Jejku!
OdpowiedzUsuńTo tyle co teraz jestem w stanie wypowiedzieć.
Język mi utknął gdzieś w gardle.
To jest tak wspaniałe, że nie mogę lekko oddychać.
O kurcze, mam kaca literackiego, serio.
Alek pokochał wszystko: Polskę, Drużynę, Rzeszów i Igę.
Tą cichą inną Igę. A ona pokochała jego.
Mam nadzieję, że uda im się stworzyć doskonały związek, bo jest wszystkim dla Alka, a Alek być może stanie się jej wszystkim.
Kochają się, prawdziwie się kochają.
To najważniejsze.
Lecę czytać dalej....
Całuję ♥ Spóźniona Vein.
Ale mi słodzisz no :P Zobaczymy co z tego wyjdzie :)
Usuń