piątek, 22 sierpnia 2014

Dziękuję.


  Dziękuję było pierwszym polskim słowem jakiego się nauczyłem. Ucząc się go, nie sądziłem, że tak szybko poznam resztę. Dlaczego? Bo przed przyjazdem tutaj byłem zdania, że spędzę tu góra jeden sezon i wyjadę potem do Włoch czy Rosji. Rzeszów miał być tylko krótkim przystankiem w mojej podróży. Dlatego też chciałem znać jedynie podstawowe słowa dzięki, którym będę mógł jakkolwiek dogadać się w sklepie czy innych sytuacjach życia codziennego. Ewentualnie pochwalić się ich znajomością na treningu czy po udzielonym wywiadzie. W życiu nie przypuszczałbym, że prócz dziękuję, przepraszam, jak się masz, do widzenia, dzień dobry, dobranoc nauczę się czegoś więcej. Nie przypuszczałbym, że aż tak przesiąknę w tą polską społeczność. Mieszkałem i byłem w różnych zakątkach Europy i jeszcze żaden z nich tak mocno nie utkwił w moim sercu. W żadnym nie byłem gotów zostać na stałe, choć z początku sądziłem, że to Grecja jest krajem wymarzonym do życia. A wcale nim nie była. Ponoć Twój dom jest tam, gdzie było Twoje serce. A spory fragment mojego zakotwiczył się na stałe w Rzeszowie.
  Dziękuję to słowo, którego nie można było używać na prawo i lewo. To było słowo zarezerwowane dla osób absolutnie wyjątkowych, tak samo jak Ty. Choć nie jestem pewien czy był na tej planecie ktoś o wiele bardziej nietuzinkową i wyjątkową osobą niż Ty. To było równie wyjątkowe słowo co kocham cię. Dla mnie miało to same znaczenie. Bo przecież często to one wyrażało więcej aniżeli tysiąc słów. To nie było to głupie i krótkie dzięki jakiego się używało względem znajomych. To było zdecydowanie coś innego. Bo przecież to piękne słowo, którego mogłem nadużywać w Twoim kierunku zawsze i wszędzie, o każdej porze dnia i nocy. Bo przecież było tak wiele rzeczy za które mogłem i powinienem Ci dziękować. Ale nie tylko słowa wyrażały naszą wdzięczność. To były też gesty, czyny. Całe nasze ja się w tym zawierało. Dzięki Tobie to właśnie odkryłem.
  Dziękuję to czasem zbyt małe słowo. Zbyt drobne by wyrazić to, ile zawdzięczamy drugiej osobie. Bo czasem gdy wypowiemy je w kierunku drugiej osoby czujemy, że to zbyt błahe słowo. Słowo, które nie oddaje tak naprawdę tego co chcemy przekazać. Bo tak czujemy przy osobach absolutnie wyjątkowych w naszym życiu. Dla tych, których pojawili się w nim, czasem i z przypadku i bez względu na wszelakie okoliczności zawsze pozostawali bliscy naszemu sercu. A takim właśnie osobom zawdzięczaliśmy cały ogrom rzeczy. To oni byli sprawcami naszej mniejszej lub większej przemiany. To dzięki nimi zmienialiśmy nieco swoje nawyki i przyzwyczajenia. Z ich sprawą odkrywaliśmy nieznane. Czasem też stawali się naszymi życiowymi przewodnikami w poszukiwaniu tego czego nam w życiu pewnymi momentami brakowało. Wydawało mi się, że w moim życiu takich przewodników było sporo, ale wiesz co? Ktoś kto nim przestał być z własnej woli, nigdy tak naprawdę nim nie był. W swoim życiu miałem wielu przyjaciół, parę osób naprawdę bliskich mojemu sercu, ale tak naprawdę miałem jednego nauczyciela, przewodnika w gęstwinach życia. Jedną, jedyną osobę, dzięki, której jestem tu, gdzie jestem. Osobę, której zawdzięczam nie tylko to jakim człowiekiem za jej sprawą się stałem. Kogoś kto był całym moim światem. Osobą o której jako pierwszej myślałem zaraz po przebudzeniu i tuż przed odpłynięciem w krainę Morfeusza. Bratnią duszę przez, a może dzięki której zostałem niewolnikiem miłości. Cały mój świat. Dlatego nie potrafiłem wyrazić swojej wdzięczności w jednym błahym słowie. Już na pewno nie względem Ciebie.
  Dziękuję Bogu niemal każdego dnia za to co w moim życiu miało miejsce. Za to, że pchnął mnie do decyzji o przyjeździe tutaj bo przecież gdyby nie to, nigdy, przenigdy nie odnalazłbym tego czego szukałem. Nigdy nie odnalazłbym nie tylko radości z gry, nie odnalazłbym nigdy szczęścia. Tego brakującego puzzla w układance mojego życia. Dlaczego dziękuję mu za to? Bo ta decyzja wywołała potem lawinę rzeczy za które mógłbym całować go po stopach i wysławiać pod niebiosa. Bo przyjazd tutaj pociągnął za sobą wiele rzeczy i osób, które można by rzec odmieniły moje życie. Mogę  powiedzieć z pełną odpowiedzialnością, że stałem się lepszą osobą. Stałem się kimś, kim zawsze być chciałem. Osobą, które zawsze podziwiałem. A także tą, którą nie sądziłbym, że kiedykolwiek będę. Wreszcie zacząłem postrzegać otaczający mnie świat i ludzi nieco inaczej. Zacząłem patrzeć na życie w zupełnie innym kącie. Nareszcie potrafiłem czerpać radość i satysfakcje z nawet najdrobniejszych rzeczy, które wcześniej pominąłbym uznające je za nic nie warte elementy swojego życia. Nie wybiegałem też daleko w przyszłość. Nauczony życiowym doświadczeniami wiedziałem, że to nie warte zachodu. Bo przecież teoretycznie byliśmy, egzystowaliśmy, a już za chwilę mogło nas tu nie być, mogło pozostać po nas jedynie wspomnienie. Nauczyłem się żyć chwilą. Czerpać z każdej jak najwięcej. Żyć tak, jakby jutro miał nadejść mój kres. Carpe diem. Tak to chyba szło, prawda? Tak, to było zdecydowanie tak. Pamiętałam te słowa zbyt doskonale. Zbyt mocno utkwiły w mojej pamięci z jednego cholernego powodu. Jakże bolesnego.
  Dziękuję temu na górze tak naprawdę za wiele rzeczy, które miały miejsce w moim życiu. Jednak jest jedna, jedyna rzecz za którą jestem mu szczególnie wdzięczny. I swą wdzięczność chcę i muszę wyrażać mu za to co dzień. Ktoś spyta, dlaczego? Bo jestem mu to winien. Bo przecież, gdyby nie jego opatrzność nigdy nie zobaczyłbym Cię na meczu, nigdy nie wpadlibyśmy na siebie w supermarkecie, a także prawdopodobnie nigdy byśmy się nie spotkali i nigdy nie byłbym tak bardzo szczęśliwy jak przy Tobie. Nigdy nie zaznałby uczucia prawdziwej miłości jaką obdarzyłem Ciebie. Nie doczekałbym pewnie chwili w której ktoś stałby się dla mnie najważniejszą osobą w całym wszechświecie. Nie zaznałbym błogiego uczucia motyli buszujący w brzuchu czy po prostu nie zakochałbym się nie tylko w Twoim cudownym uśmiechu, oczach w odcieniu błękitu nieba i głosie delikatnym jak anioł, a także w Twojej nietuzinkowej osobowości. Nigdy. To takie brutalne słowo, lecz okropnie prawdziwe i dobitne. Nie sądziłem, że kiedykolwiek aż tak dobitnie zaznam znaczenie tych słów..
  Dziękuję. Tak po prostu, choć i tak to zbyt małe słowo w kierunku Twojej osoby. Nie ma świecie słowa ani rzeczy godnych temu, jak bardzo jestem Ci wdzięczny. Żadne kosztowności tego świata nijak nie potrafiły by tego w sobie zawrzeć. Żadne słowa nie mają tak wielkie mocy.
  Dziękuję za każdą sekundę, minutę, godzinę. Za każdą kolejną dobę, dwie, tydzień, miesiąc, dwa czy osiem. Za każdą możliwą chwilę jaką mi ofiarowałaś. Może i dla Ciebie były to zwykłe wyznaczniki czasu, ale dla mnie każde minut obok Ciebie były jak wygraną na loterii. Były jak złota rybka z nieskończoną ilością życzeń w moim posiadaniu. Było to czymś absolutnie wyjątkowym. Sądzę, że dla Ciebie również, chociaż tak naprawdę nigdy mi tego wprost nie powiedziałaś. Muszę przyznać, że choć często byłaś dość bezpośrednią osobą, tak o wszelkich odczuciach związanych z wszelkimi emocjami towarzyszącymi stanowi konfliktowemu między sercem, a rozumem, potocznie zwanym zakochaniem, mówiłaś rzadko, a jeśli to czyniłaś to nie do końca wprost. W takich chwilach ujawniała się ta Twoja natura myśliciela, która była dla mnie nie mniej intrygująca aniżeli cała nasza znajomość. A ona była absolutnie wyjątkowa. Tak samo jak Ty.
  Dziękuję za każde nasze wspólne "nicnierobienie" jak to trafnie określałaś, choć de facto wcale nie leżeliśmy na kanapie i nie oglądaliśmy powtórek "Czterech pancernych" chociaż przyznaję, polubiłem ten wasz klasyk. Nasze "nicnierobienie" pełne było wszystkiego. Ktoś spytał, skoro tak, to skąd ta nazwa? Otóż Ty wychodziłaś z założenia, że jeśli człowiek nie robił niczego co może jakkolwiek podnieść jego standardy, tak jak w moim przypadku trening czy w Twoim praca, to po prostu nie robi nic ważnego. Nie powiem bym się w tej kwestii z Tobą zgadzał, ale jednak coś w tym było. Wracając do sedna. Każda chwila spędzona z Tobą była absolutnie magiczna i wyjątkowa. Każda najbardziej błaha czynność tego świata taka również była. Jednak najbardziej lubiłem nasze spacery. Nie ważne czy świeciło słońce, dookoła leżały różnokolorowe liście przypominające o jesieni czy leżał śnieg po kolana. To stało się naszą niemal codzienną tradycją. Nie musieliśmy mieć ku temu żadnego powodu, to po prostu wychodziło samo z siebie. Podczas nich zazwyczaj padało wiele ciekawych słów i stwierdzeń. Może często rozmawialiśmy o wszystkim i niczym, ale dzięki temu zbliżaliśmy się do siebie jeszcze bardziej. A z każdym kolejnym zamienionym słowem czułem się jakbym znał Cię całe życie, a nie kilka miesięcy.
  Dziękuję za każdy Twój uśmiech, za każdy speszony wzrok i za każde wypowiedziane przez Ciebie słowo w moim kierunku. Bo jak mało kto potrafiłaś do mnie dotrzeć. Nie było chyba osoby na tym świecie, która potrafiłaby sprawić, że stałem się o wiele bardziej otwarty na innych. Bo dotychczas rzadko mówiłem o tym, co leżało mi na sumieniu czy sercu. Dusiłem to w sobie, zadręczając się różnorakimi myślami jakkolwiek starając się z tym sobie poradzić w pojedynkę. Dopiero dzięki Tobie odkryłem, że warto mówić i rozmawiać, nie tylko na mało istotne sprawy. Wystarczyło jedno Twoje słowo, a otwierałem się i po prostu mówiłem. Może i dlatego, że stałem się, przynajmniej w Twojej obecności, otwartą księgą. To była na pewno jedna z wielu pozytywnych zmian jakie przeszedłem będąc tutaj. Kto by pomyślał? Na pewno nie ja.
 -O czym tak myślisz?-zagajasz ją widząc jej skupioną minę
 -O tym wszystkim co wydarzyło się w ciągu ostatnich miesięcy.-odpowiada ci niemal natychmiast- O tym jak się zmieniłam.
 -Często mam podobne refleksje.-zauważasz
 -Mam starszą siostrę i to ona zawsze była tą lepszą. Ona zawsze była tą fajniejszą z nas, ja byłam tą dziwną samotniczką. To ona jest pupilkiem rodziców i złotym dzieckiem, ja zawsze byłam gorszą kopią swojej starszej siostry. To ona zawsze była we wszystkim najlepsza i miała wszystko, co najlepsze niemal od razu, ja zawsze musiałam sobie na to zapracować i dojść do tego zupełnie sama. To ona zawsze była tą ciekawą i interesującą, ja zawsze byłam tą nudziarą bez prawdopodobnego powodzenia w jakiekolwiek dziedzinie życia. Zawsze byłam w jej cieniu, więc dlatego byłam taka jaka byłam, gdy się poznaliśmy. Ale to chyba minęło.-kiwa głową jak gdyby zgadzając się ze swoimi słowami- Wiesz co mam przez to na myśli?
 -Doskonale.-przytakujesz jej- Ja dzięki Tobie też stałem się innym człowiekiem, taką lepszą wersją siebie.
 -A jednak coś mi w życiu wyszło.-uśmiecha się delikatnie w twoim kierunku
 -Jest wiele rzeczy z których możesz być naprawdę dumna.
 -Ja? Myślę, że ty miałbyś co najmniej trzy razy tyle takich powodów Aleh.
 -Może.-odpowiadasz jej- Ale jest tylko jeden na którym skupiam się w tej chwili.
 -Carpe diem?
 -Tak myślę.-kiwasz głową
 -Ja też mam coś takiego.-mówi dość tajemniczo i zagadkowo
 -Co?-pytasz cieka jej odpowiedzi
 -To.-wypowiada cicho po czym absolutnie cię zaskakuje. Dlaczego? Bo po tych właśnie słowach poczułeś smak jej malinowych i delikatnych jak porcelana usta na swoich. Wtedy byłeś niemal pewien. To musiała być ona. Ta jedyna na którą czeka każdy człowiek. Musiała..
  Dziękuję za wszystko. Za to, że dałaś mi całą siebie z ciałem i duszą. Za każdy często nieśmiały gest. Po prostu za to, że uwierzyłaś nie tylko we mnie czy w nas. Za to, że potrafiłaś też uwierzyć w siebie, bo wiesz, ja wierzyłem w Ciebie zawsze i nigdy nie przestanę. Pomimo wszystko. Obiecałem Ci to przecież, a Aleh Akhrem słowa zawsze dotrzymuje, choćby się waliło i paliło. Bo nawet, gdy nie było Cię obok to czułem Twoją obecność. Wiem, może to dziwne i wręcz absurdalne, ale właśnie tak było. Byłaś takim moim aniołem stróżem i dobrym duchem. Bo wiesz, zawsze, gdy miałem chwile zwątpienia w swoim życiu, nie ważne czy na boisku czy poza nim to przywoływałem i w dalszym ciągu to robię, sobie Twoją osobę. I niemal zawsze w uszach pojawiały się słowo jakie z całą pewnością wypowiedziałabyś w moim kierunku w tej właśnie chwili. I wiesz? To zawsze mi pomagało. Zawsze dostawałem pozytywnego kopniaka pchającego mnie do przodu. Byłaś najlepszą motywacją i zawsze tak będzie.
 -Słaby dzień?
 -Słaby dzień.-odpowiada ciężko wzdychając
 -Zdarza się nawet najlepszym.-zauważasz
 -W takim razie jestem chodzącą tragedią bo to ostatnimi czasy dzień jak co dzień.-mówi z cieniem wymuszonego uśmiechu na twarzy
 -Jesteś okropną pesymistką.
 -Życie na mnie to wymusiło. Zawsze wolę założyć gorszy scenariusz żeby potem się przypadkiem nie rozczarować.-mówi
 -Zawsze?-unosisz brwi ku górze- W naszym przypadku też?-pytasz, a ona spogląda na ciebie beznamiętnie
 -Nasz przypadek to akurat oddzielna kategoria.
 -Mam nadzieję, że ta najlepsza.-uśmiechasz się
 -Sama nie wiem jak to się stało, ale to właśnie ta.-odpowiada ci z delikatnym uśmiechem- Dalej nie wiem jak to zrobiłeś.
 -Przecież nic takiego nie robię.-zauważasz
 -Jesteś jedyną osobą, która potrafi na mnie tak oddziaływać. Jesteś jednym z nielicznych, którzy potrafią i chcą mną rozmawiać, a już na pewno jednym z wyjątków jeśli chodzi o wszelkie rozmowy na tematy emocjonalne.
 -Może to po prostu przeznaczenie?
 -Skoro tak, to chyba będę musiała pójść do kościoła i komuś podziękować. I to mocno.-unosi kąciki ust ku górze, a ty nie potrafisz nie odwzajemnić tego czynu. Przytulasz ją, co choć ją zaskakuje to wcale nie wzbrania się przed tym. Trzymasz w swoich ramionach cały swój  świat i najchętniej nigdy, przenigdy byś go nie wypuszczał. Ale musiałeś. I gdybyś wtedy wiedział, nigdy byś tego nie zrobił. Nie wypuściłbyś jej. A tak, nie miałeś wyjścia...
  Dziękuję za to, że byłaś obok. Za to, że przez tych kilka miesięcy uczyniłaś mnie najszczęśliwszym facetem na świecie. Sprawiłaś, że w moim życiu znowu pojawiły się kolory i zaświeciło słońce. Byłaś moim lekarstwem na wszelkie zło tego świata. Bo byłaś i zawsze będziesz moją największą miłością. Bo człowiek w swoim życiu kocha tak naprawdę raz. A ja swój limit już wyczerpałem. I wiesz? Nie żałuję tego, bo poznanie Cię było najlepszym, co w życiu mi się przytrafiło. Nie żadne medale i inne trofea, właśnie Ty. A przecież Ty byłaś aniołem, a one nie chodzą po ziemi.

~*~
Na wstępie ogrooomnie Was przepraszam, że tydzień temu nie pojawił się rozdział. Niestety, padł mi dysk twardy w moim laptopie i musiałam oddać go do naprawy, swoją drogą dziś tam wrócił bo lepiej było spytać, co chodziło w nim dobrze, dlatego nie miałam jak dodać rozdziału, a dziś pisałam go na komputerze taty. Niestety też, wraz z wszystkimi folderami przepadły też wszystkie moje rozdziały pisane do przodu i muszę teraz wszystko pisać od nowa dlatego proszę o dozę wyrozumiałości. Jeszcze raz przepraszam za problemy. mam nadzieję, że mimo to ktoś czekał
Dalej tajemniczo, dalej za wiele się nie dowiadujecie tak naprawdę, ale taki urok tego opowiadania. Im bliżej końca tym więcej dostaniecie odpowiedzi na wszelkie nurtujące Was pytania bo praktycznie co epizod, nasz bohater coś poniekąd ujawnia. 
Nie zanudzając, uciekam do obowiązków.
Miłego weekendu,
wingspiker.

| ask | duet | Zbyszek |

niedziela, 10 sierpnia 2014

Nienawidziłem.

  <podkład>

  Nienawidziłem, gdy wszystko nie szło po mojej myśli. Byłem typem człowiek, który lubił mieć wszystko czarno na białym. Lubiłem dość jasne sytuacje. Może właśnie przez to byłem okropnie bezpośredni i konkretny w niemal wszystkich dziedzinach swojego życia. Moja mama twierdziła, że taki się po prostu urodziłem. Ja myślę, że jednak po latach wyrzeczeń jakie kosztowało mnie zajście do momentu swojej kariery czy życia w jakim jestem, wypracowały u mnie te cechy. Bo te cechy dominowały u mnie zarówno w życiu prywatnym jak i na boisku. Dlatego tak nie znosiłem życiowych niespodzianek czy też nie byłem zwolennikiem nagłych zmian. Wolałem by wszystko szło zgodnie z ówczesnymi przemyśleniami i planem. Taki już byłem. No właśnie, byłem. Zanim poznałem Ciebie byłem zwolennikiem planowania. Potem chyba przeszedłem na drugą stronę barykady.
  Nienawidziłem się spóźniać. Nigdy tego nie pochlebiałem, a także nie praktykowałem. Zawsze, odkąd sięgam pamięcią byłem okropnie zorganizowany. Nawet w wieku kilku lat wolałem przyjść na trening o kilka minut za wcześniej aniżeli kilka minut za późno. Bo czasem kilka minut mogło przesądzić o piekielnie ważnych sprawach. Bo gdybym się wahał kilka minut dłużej mój samolot do Polski odleciałby i nigdy nie przeżyłbym tego co mi się tu przytrafiło. Nigdy nie spotkałbym Ciebie i nigdy nie straciłbym głowy dla kobiety. Nigdy nie chodziłbym z głową w chmurach nie potrafiąc się doczekać spotkania z Tobą. Nigdy nie spóźniłbym się na trening raz, a już na pewno nie siedem. Tak, pan punktualny stracił poczucie czasu.
  Nienawidziłem krzywdzących opinii na temat Polski i polskiej ligi uważanych za prawdziwe przez moich przyjaciół z Białorusii, Grecji czy rodziny. Owszem, przyznaję się, że ja przed przyjazdem tutaj również w nie ślepo wierzyłem. Także sądziłem, że posiadacie jedną dobrą drogę w całym kraju, jesteście nieuprzejmi i że co rusz szukacie powodów do biesiad przy waszym niemal narodowym trunku. Jednak tak jak w większości przypadków, stereotypy te były jakże mylne. Nie zastałem tu przecież kraju cofnięto w rozwoju o trzydzieści lat. Nie widziałem, że macie całkiem dobre drogi i naprawdę wyśmienitą kuchnię. Na próżno też szukać było tych nieuprzejmych i niekontaktowych ludzi. Owszem, zdarzały się takie osoby aczkolwiek były to nieliczne przypadki. Po tygodniu spędzonym w Rzeszowie biłem się w pierś. Po miesiącu czułem się jak w domu. Dlatego po kilku spędzonych tutaj miesiącach, gdy ktoś z moich starych znajomych albo rodziny rzucali mało pochlebne opinie o Polsce, niemal od razu stawałem w obronę. Nie tylko dlatego, że miałem usilną ochotę ich uświadomić, choć to może po trochu też, dlatego, że poczułem się tutejszy i tak to mnie dotykało. Nie wspomnę już o negatywnych opiniach o polskiej lidze. Owszem, wasza piłka nożna mocno kulała, ale w siatkówce naprawdę wam się powodziło. Zgoda, w lidze włoskiej i rosyjskiej zarobki były kilkukrotnie większe i to tam lgnęli najlepsi siatkarze z całego globu, ale waszej Pluslidze nie brakowało niczego. Nie grały tu może gwiazdy światowego formatu, ale mieliście fenomenalne hale wypełnione niesamowitymi kibicami kochającymi ten sport i dwunastu facetów na boisku grających na naprawdę światowym poziomie nawet pomimo faktu, że grali czasem i o pietruszkę. Może Rosjanie i Włosi mieli kupę kasy, ale to wy mieliście ogromne zamiłowanie do tego sportu. Jak nikt inny na świecie, przysięgam, że tak było. Po tych argumentach śmieli się ze mnie, że już całkowicie zostałem spolonizowany. Ale wiesz co? Wcale mi to nie przeszkadzało. Spytasz, dlaczego? Bo stałem się nie tylko obywatelem Białorusii przebywającym w Polsce w celach zarobkowych. Stałem się Białorusinem zakochanym w Polsce i kompletnie utożsamiającym się z waszym krajem. Stałem się jak to często określał mój przyjaciel Ignaczak waszym 'polskim Białorusinem'.
  Nienawidziłem przegrywać. Wiadomo, w życie każdego sportowca wkalkulowane są porażki. Czasem trzeba było przegrać niezliczoną ilość razy aby wygrać choć raz, ten jedyny gdy grałeś o wszystko. Przychodząc do Rzeszowa przychodziłem z naprawdę sporymi ambicjami sportowymi. Zdobyłem mistrzostwo i puchar Grecji, a do tego srebrny medal Ligi Mistrzów. Tak też tutaj, chciałem wygrywać wszystko co się dało. Chciałem być najlepszy. Wszyscy tego chcieliśmy. To był mój pierwszy sezon w Rzeszowie i chciałem pokazać się z jak najlepszej strony. Wiedziałem, że nie mogłem zawieść. Nie tylko siebie czy kibiców na hali bo to rzecz oczywista. Nie chciałem zawieść też Ciebie, bo choć mi tego nigdy nie mówiłaś, ja wiedziałem, że liczyłaś na moje dobre występy. I to mi dawało motywację. Tego pozytywnego kopniaka do walki. Pchało mnie do przodu, gdy nogi i głowa nie chciały. Motywowałaś mnie jak nikt inny nie mówiąc nawet słowa. I gdy nawet przychodziły przegrane, wystarczyło Twoje jedne słowo i znów podejmowałem rękawice. Gdy byłem młodszy bardzo długo rozpamiętywałem porażki. Długo siedziały mi w głowie, zwłaszcza te najboleśniejsze, jak np. porażka w finale Ligi Mistrzów czy przegrany puchar kraju w Polsce. Nie potrafiłem o nich zapomnieć, ale wiesz co? Dzięki Tobie tak długo ich nie przeżywałem. Rozmowa z Tobą była jak lekarstwo. Potrafiłem choć na chwilę o tym zapomnieć. Potrafiłem odsunąć te złe myśli na bok. Potrafiłem odnajdować pozytywy w nawet najgorszej sytuacji. Dzięki Tobie stałem się innym człowiekiem.
  Nienawidziłem sprawiać zawodów ludziom, którzy na mnie liczyli. Wychodząc na boisko grałem nie tylko dla siebie i by podnieść swoje umiejętności. Grałem też dla tych wszystkich ludzi zgromadzonych na hali i przed telewizorami. Dla tych wszystkich, którzy utożsamiali się z biało-czerwonymi barwami mojego klubu. Dla nich i dla swoich najbliższych, którzy mnie wspierali, często będąc kilkaset kilometrów ode mnie. Ale grałem też dla Ciebie. Wychodząc na parkiet miałem na plecach ogromną odpowiedzialność jaka na mnie ciążyła. Nie mogłem przecież zawieść tych ludzi, liczyli na mnie. Dlatego właśnie do każdego meczu podchodziłem jak do wojny. Do każdego bez wyjątku przystępowałem z myślą jakby był on na miarę złota. Zawsze starałem się dawać z siebie nawet nie sto, ale dwieście procent. Nie oznaczało to jednak, że zawsze mi wychodziło. A już na pewno nie wyszło mi w meczu półfinałowym z drużyną z Kędzierzyna, decydującym o awansie. Dałem ciała przez co większość spotkania przestałem w kwadracie chcąc zapaść się pod ziemię. Wtedy czułem się źle, a po ostatnim gwizdku było jeszcze gorzej. Choć przegrała cała drużyna, ja czułem się najgorzej. Wszyscy na mnie liczyli, a ja zawiniłem. Nie miałem nawet ochoty by siedzieć dłużej na parkiecie. Po prostu wyszedłem z sali, w milczeniu zebrałem się z szatni i po prostu wyszedłem bez słowa, z resztą w zespole i tak panowała iście grobowa atmosfera. Szedłem po ulicach miasta włócząc nogami i kopiąc pojawiające się pod nogami kamienie. Dopiero po chwili przystanąłem i się odwróciłem, czułem, że ktoś mnie obserwował. I wiesz? Nie myliłem się, bo zobaczyłem Ciebie. Wystarczył Twój jeden nieśmiały uśmiech, a nagle cały świat przestawał mieć znaczenie.
 -Zawaliłem.-wyrzucasz z siebie
 -Dlaczego jesteś aż tak krytyczny?-pyta spokojnie- Siatkówka to sport drużynowy. Nie ty przegrałeś, a cała drużyna w tym samym stopniu.
 -Bo zawiodłem wszystkich, którzy na mnie liczyli.-wzdychasz
 -Nie wszystkich.-kręci przecząco głową dość nieśmiało zbliżając się do ciebie- Nie czuję się zawiedziona, a wiesz dlaczego? Bo wiem, że twój najlepszy mecz wciąż przed tobą.
 -Naprawdę aż tak we mnie wierzysz?-pytasz patrząc wprost w jej błękitne oczy
 -Wierzę w ciebie Aleh, gdyby tak nie było nie stałabym tutaj.-unosi delikatnie kąciki ust ku górze- Ty też powinieneś w siebie uwierzyć bo wiesz, wiara czasem potrafi czynić cuda.
 -To jakieś wasze polskie powiedzenie?
 -Można tak to ująć.-przytakuje- A do tego jest naprawdę trafne. Bo gdy czasem jesteś na naprawdę straconej pozycji pozostaje ci tylko wiara. A ona tkwi głęboko ukryta tu.-przykłada delikatnie swoją dłoń na wysokości twojego serca- I jest czymś, czego nikt nigdy nie będzie w stanie ci odebrać, dlatego jest tak ważna. Bo z nią można wszystko. Teraz już wiesz dlaczego tak bardzo w ciebie wierzę?-pyta spoglądając prosto w twoje oczy i nie musi mówić nic więcej. Uwierzyłeś. Naprawdę to zrobiłeś.
  Nienawidziłem, gdy sezon dobiegał końca. Owszem, przychodziła ulga, że cel został osiągnięty i będzie chwila wytchnienia. Przychodziła satysfakcja, że udało się przetrwać wszelkie trudy sezonu bez większych problemów zdrowotnych. Nie tylko trzeba było rozstać się z facetami z którymi wylewało się siódme poty na boisku czy trening, poświęcało się całe serce we wspólnej pracy, z którymi stanowiło się zgraną ekipę przez ostatnie kilka miesięcy, ale pojawiało się też czasem i małe rozczarowanie. Po tym sezonie muszę przyznać byłem zadowolony, ale wiedziałem, że nie jest to szczyt moich umiejętności i marzeń. Stojąc na najniższym stopniu podium z brązowym medalem Plsuligii na szyi wiedziałem jedno. Wiedziałem, że nie powiedziałem jeszcze ostatniego słowa. Bo choć miałem jedynie roczny kontrakt w Rzeszowie i od kilku tygodni byłem kuszony przez różne kluby z Rosji czy Włoch to wiedziałem, który z nich wybrać. Podjęcie jakiejkolwiek decyzji nie zajęło mi dłużej niż pięć minut. Nie potrzebowałem ogromnych pieniędzy w Rosji czy obleganej przez największe sławy siatkówki włoskiej Serie A. Musiałem tu zostać. Musiałem dokończyć swoją pracę i dotrzymać obietnicy. Nie wyobrażałem sobie nawet by wyjechać z Polski. Nie potrafiłbym tego zrobić. Usechłbym z tęsknoty za waszym krajem, kibicami, drużyną. Umarłabym z tęsknoty za Tobą..
  Nienawidziłem rozstawać się z ludźmi na których mi zależało. Żadne rozstanie nie są nigdy łatwe, a już na pewno nie z osobami z którymi łączy cię coś więcej aniżeli znajomość jej imienia i nazwiska. Pamiętam jak przeżyłem wyjazd z rodzinnego domu. Jako cholernie rodzinna osoba nie mogłem przywyknąć, że nagle zostałem wyrzucony zupełnie sam na głęboką wodę. Nie było łatwo do tego przywyknąć, ale od tego momentu wyrobiłem u siebie kolejną cechę, która często bywała i moją ogromną wadą. Będąc przez dłuższy okres samemu stałem się zupełnie samowystarczalny i zdecydowanie bardziej ceniłem sobie samotne wieczory aniżeli wyjścia do barów czy imprezy ze znajomymi. Owszem, od czasu do czasu to robiłem, ale chcąc nie chcąc stałem się jak to mawiała moja mama, samotną wyspą. Pewnie przez to nie było łatwo zdobyć mojego zaufania, a gdy to się działo, trudno było mi pożegnać takie osoby. Nawet rozstając się z Olgą po kilku latach związku, robiłem to z ogromnym bólem serca. Zgoda, nie kochałem jej choć tak mi się wcześniej wydawało, ale trudno było w jednej chwili zapomnieć wszystkie spędzone razem chwile. Podobnie było na zakończeniu sezonu. Trudno było przyswoić do siebie myśl, że już nigdy więcej nie spotkamy się w takim samym składzie, że większość z nas pójdzie inną ścieżką kariery. Takie niestety było życie sportowca, raz byłeś tu, a za chwilę mogło cię nie być. Trudno było pożegnać się z facetami z którymi spotykało się niemal dzień w dzień na hali wylewając siódme poty byle osiągnąć założone przed sezonem cele. Bo nawet gdy mieliśmy się dosyć i nie chcieliśmy się oglądać, a przychodziły i takie chwile byliśmy drużyną. Razem wygrywaliśmy i cieszyliśmy się z sukcesów, także razem przegrywaliśmy i się smuciliśmy z porażek. Pomimo, że często w obecności kilkunastu facetów testosteron niemal kipiał to się nie pozabijaliśmy. I choć każdy z nas był inny, każdy miał odmienny charakter, inne upodobania i inny styl bycia to każdy z nas miał jeden wspólny cel jakim było dobro ogółu, czyli w tym wypadku drużyny. Jak jeden organizm, dążyliście do celu. Przy okazji zdążyły oczywiście zawiązać się między wami męskie przyjaźnie i swego rodzaju przywiązanie, dlatego tak trudno było wam się pożegnać. A jeszcze bardziej nie cierpiałem żegnać się z Tobą...
  Nienawidziłem, gdy nie było Cię obok. Wypełniałaś moje myśli w niemal każdej chwili. Nie ważne gdzie byłem. Nie ważne czy był to mecz, trening, spotkanie ze znajomymi czy stanie w kolejce w sklepie. Byłaś pierwszą osobą o której myślałem zaraz po przebudzeniu i ostatnią, która wypełniała moje myśli tuż przed snem. Nikt tak nigdy tak bardzo nie zaprzątał moich myśli. Nikt jeszcze nigdy tak bardzo nie zawładnął moim umysłem, duszą i sercem. Oszalałem na Twoim punkcie i to kompletnie. Nie trzeba było być lekarzem by wiedzieć co mi dolegało, gdy czasem chodziłem struty. Wystarczyło zaledwie kilka godzin bez Ciebie, a ja już nie potrafiłem wytrzymać. Jadąc na każdy mecz nie myślałem o taktyce czy samym przeciwniku. Chciałem jedynie by jak najszybciej się on skończył. Chciałem czym prędzej wrócić do Rzeszowa i Cię zobaczyć. Gdy koledzy po rozegranym spotkaniu wciąż się nim emocjonowali i analizowali poszczególne akcje ja myślami byłem zdecydowanie daleko od nich. Byłem obecny tylko ciałem, mój duch był w Rzeszowie. Kompletnie straciłem dla Ciebie głowę. Nigdy nie pomyślałby, że można poczuć do kogoś to, co ja czułem do Ciebie. Gdy nie było Cię obok myślami wracałem do Twojego pięknego uśmiechu, Twojego delikatnego jak aksamit głosu czy Twojego przenikliwego wzroku błękitnych jak niebo tęczówek. Nie wyobrażałem sobie, że mógłbym tego nigdy więcej nie zobaczyć. Byłaś dla mnie wszystkim. Centrum mojego wszechświata. Kimś, dla kogo skoczyłbym nawet i w ogień. To było przerażające, że w tak krótkim czasie tak przeraźliwie mocno Cię pokochałem. Tak samo przeraźliwe jak brak Ciebie obok.
 -Skończyła ci się umowa z Resovią.-mówi, gdy siedzicie obok siebie- Teraz Włochy czy raczej zimna Rosja?
 -Rzeszów.-odpowiadasz jej nie potrafiąc kryć uśmiechu
 -Przecież mówiłeś, że masz dobrą ofertę z Serie A.-mówi wyraźnie zaskoczona
 -Mogliby oferować mi i dziesięć razy tyle, ale nie zmienię swojej decyzji. Zostaję tutaj.
 -Nie rób tego tylko ze względu na mnie.-potrząsa głową- Nie możesz marnować szansy na grę w świetnym klubie przez dziwną i mało towarzyską dziewczynę. Naprawdę chcesz wszystko zaprzepaścić?
 -Kiedy do ciebie dotrze, że to ty jesteś moim wszystkim?-przerywasz jej ujmując w dłonie jej twarz- I wcale nie obchodzi mnie jak postrzegają cię inni bo właśnie taką cię kocham. Dla mnie jesteś idealna taka, jaka właśnie jesteś. I żadne pieniądze nie są warte tego by to tracić. Z resztą wiem, że tutaj mam jeszcze sporo do zrobienia.-uśmiechasz się w jej kierunku
 -Dalej nie potrafię uwierzyć w to, że ktokolwiek był w stanie mnie pokochać.-mówi nieco ciszej
 -Dlatego ja chcę ci codziennie dawać ku temu powody.
 -Nie sądziłam, że mnie da się w ogóle kochać.
 -Każdy człowiek jest zaprogramowany na miłość, bez wyjątku.-dodajesz opierając swoją głowę o jej- Pamiętasz jak mówiłaś mi o wierze? Myślę, że w tym momencie powinnaś to zrobić. Po prostu uwierzyć.
 -Jest coś, w co wierzę.
 -Co takiego?-pytasz
 -Wierzę temu co czuję do ciebie Aleh.-mówi spokojnie- Wierzę, że to miłość. To musi być ona.-dodaje nieco ciszej, a ty jedynie czule muskasz jej delikatne jak porcelana usta o smaku maliny. To tak jakbyś całował anioła. Bo przecież ona była twoim aniołem.
  Nienawidziłem być bezradny, a taki właśnie czułem się przy Tobie. To był jedyny rodzaj bezradności jaki byłem w stanie znieść i polubić. Onieśmielałaś mnie, choć ponoć ja robiłem to Tobie. Sprawiałaś, że odkryłem swoje wrażliwe ja. To przy Tobie poczułem się kimś kto jest szczęśliwy i spełniony. Dzięki Tobie zacząłem dostrzegać rzeczy, które dotychczas nie zaprzątały mi głowy. Stałem się wrażliwszy. Stałem się kimś, kim być zawsze chciałem. Dzięki Tobie mi się to udało. Dzięki Tobie czułem się jak w niebie. Bo ilekroć nie spojrzałbym w Twoje niebiańsko błękitne oczy czułem się jakbym miał kawałek nieba w swoich ramionach. Jakbym miał jakaś niebiańską istotę w objęciach. Bo przecież Ty byłaś wyjątkowa. Byłaś niepowtarzalna, jedyna w swoim rodzaju. Byłaś moim aniołem...



~*~
spieprzyłam 
Nie za bardzo jestem zadowolona z dzisiejszej części, może jedynie z końcówki, więc na wstępie przepraszam za jakość. 
W dalszym ciągu jest tajemniczo. Jest pewnie dziwnie, ale tutaj tak ma być. Macie swoje domysły, nie mogę powiedzieć Wam czy są one trafne, ale owszem, czas przeszły może być i będzie kluczem w tej historii. 
Do zobaczenia za tydzień może i w Krakowie
Trzymajcie się,
wingspiker.

| Zbyszek | duet | ask |

niedziela, 3 sierpnia 2014

Zakochałem się.


  Zakochałem się w Rzeszowie. Przyjeżdżając tu sądziłem, że nie zagrzeję tu długo miejsca. O waszym kraju słyszałem dość dużo niepochlebnych opinii i z ręką na sercu muszę przyznać, że nie byłem wielkim optymistą. Może pierwsze wrażenie jakie wywarło na mnie miasto nie było najgorsze, tak przyznaję, że po nasłuchaniu i naczytaniu się wszelakich stereotypów o Polsce byłem sceptycznie nastawiony do tego wszystkiego. Ale jak też myślałem, w większości były one nietrafione. Z każdym kolejnym dniem co raz bardziej przekonywałem się do waszej polskiej codzienności. Z dnia na dzień co raz bardziej odkrywałem wasz kraj. Przekonywałem się do tego, że Polacy nie są wcale tacy źli jak ich malują. Nigdy w życiu nie spotkałem się z tak wielką życzliwością i ciepłem jakim obdarowali mnie mieszkańcy Rzeszowa. Jeszcze chyba nigdy po zaledwie kilku tygodniach pobytu gdziekolwiek nie poczułem takiego związku z samym miastem czy krajem. To miasto żyło. Wszyscy codziennie gdzieś się śpieszyli, mijali mnie w pośpiechu na ulicach. Drogi często były zakorkowane. Dzieci z plecakami na plecach szły do szkoły, a dorośli biegali niczym małe mrówki spiesząc się do pracy czy na spotkanie. Wszyscy gdzieś zmierzali w pośpiesznym tempie. Wszyscy byli zajęci sobą, ale wszyscy bez wyjątku mieli też jedną wspólną cechę. Potrafili się uśmiechać do nieznajomych osób. Może i nie byłem do końca anonimowy w tym mieście aczkolwiek gdy wracałem zmarnowany z treningu do domu, ledwo włócząc nogami zawsze się znalazł kto życzliwie życzył miłego dnia i obdarowywał szczerym uśmiechem. To was, Polaków zdecydowanie różniło od innych narodowości. W nawet największym pośpiechu zawsze znajdywaliście czas dla drugiego człowieka. I nie ważne w jakim wieku był, ile miał w portfelu i jakiej narodowości był. Okazywaliście swoje ciepło zawsze. I to między innymi mnie tak urzekło. Można by powiedzieć, że dzięki temu poczułem się u was po raz pierwszy od bardzo dawna jak w domu. Poczułem po raz pierwszy, że naprawdę kocham to miasto. Ten kraj.
  Zakochałem się w waszych kibicach. W tym mieście nie było osoby ,która nie wiedziałaby czym jest Asseco Resovia Rzeszów. Nie było wyjątku w żadnym mieszkańcu, który nie byłby choć raz na meczu. Nie było członka rzeszowskiej społeczności nie potrafiącego wymienić choćby jednego zawodnika naszej drużyny. Może na co dzień nie dało się tego tak bardzo odczuć, ale gdy zbliżał się mecz to miasto spowijały biało-czerwone barwy. Słychać było w ulicznych rozmowach wyraźną ekscytację kibiców. Na billboardach czy w prasie dało się dostrzec zapowiedzi wielkiego widowiska. Nie sposób było tego nie przeoczyć. To miasto żyło, oddychało siatkówką. Nie można było się nie uśmiechać na widok całych rodzin przyodzianych w klubowe barwy idących na mecz. Serce rosło widząc takich fanów. Nie wspomnę już o tym co działo się na hali.
  Zakochałem się w tej atmosferze. Tego co działo się w rzeszowskiej hali nie sposób jest ubrać w słowa. To zdecydowanie trzeba przeżyć na własnej skórze. Poczuć tą fenomenalną atmosferę jaka panuje od samego początku do końca. Na własne oczy zobaczyć ten wyśmienity doping jaki prowadzą kibice. Na własnej skórze odczuć jakie napięcie emocjonalne towarzyszyło każdemu spotkaniu. Nie wiedziałem ile meczy na naszej hali musiało minąć bym nie czuł na całym ciele gęsiej skórki. Ale jak być obojętnym na coś takiego? Jak nie emocjonować się nie tylko fenomenalnym widowiskiem na boisku jak i na trybunach? Grałem już w wielu miejscach. Widziałem już całe setki kibiców dopingujących swoich ulubieńców. Ale jeszcze nigdy nie widziałem czegoś takiego. Nigdy w swojej zawodniczej karierze nie doświadczyłem tego, co doświadczyłem na hali na Podpromiu. To było coś fantastycznego. Gdy nogi i ręce odmawiały współpracy z powodu wielkiego zmęczenia to ci zgromadzeni na hali ludzie potrafili ponieść całe ciało do walki. To było coś magicznego. I po zaledwie kilku meczach rozegranych w Rzeszowie z pełną odpowiedzialnością mogłem wtedy powiedzieć jedną rzecz. Takich kibiców jak tu, na podkarpaciu nie było nigdzie indziej. Choć w waszym kraju siatkówka była dyscypliną uwielbianą przez tłumy, kibice przychodzili licznie na każde mecze, bez względu na to z kim i o co się grało to i tak w moim osobistym rankingu to właśnie moje miasto biło wszystkie inne na głowę. Moje miasto. Tak właśnie zacząłem mówić o Rzeszowie. Nie byłem tylko zawodnikiem Resovii na sezon czy dwa. Poczułem się tutejszy. Poczułem się Rzeszowianinem, jakkolwiek by to miało zabrzmieć.
  Zakochałem się w mojej drużynie. Siatkówka była ogromną częścią mojego życia, jak nie jego całkowitą częścią. Miałem zaledwie siedem lat gdy po raz pierwszy wziąłem piłkę do rąk. Wtedy nie traktowałem tego na poważnie. Była to bardziej zabawa, sposób na zajęcie sobie czasu. Myślałem ,że znudzi mi się ona równie szybko co piłka nożna w której próbowałem swoich sił. Jednak nic bardziej mylnego. Czas mijał, a ja z każdym kolejnym treningiem co raz chętniej zjawiałem się na hali w moim rodzinnym Grodnie. Z czasem również przyszły i pierwsze sukcesy. Pamiętam to jak dziś. Byłem bodajże w wieku dziesięciu lat i kończyłem jeden z wielu etapów szkoły. Już wtedy przerosłem wszystkich swoich kolegów i znajomych. Do dziś nie zapomnę tej radości z wygranego turnieju. Tak naprawdę ten mały, wtedy jakże wiele dla mnie znaczący sukces był początkiem tej drogi. Po tym wydarzeniu wszystko potoczyło się wręcz błyskawicznie. Medale, puchary, nagrody indywidualne. Pierwsze powołanie do młodzieżowej kadry Białorusi. Pierwsze kroki w dorosłej siatkówce. Pierwsze poważniejsze sukcesy i pierwsze bolesne porażki. Cała masa wyjazdów. Cała masa nowo poznanych ludzi. Wszystko dookoła mnie zmieniało się w zabójczym tempie, a ja wciąż pozostawałem tym samym chłopakiem. W dalszym ciągu byłem dość nieśmiały. Nie lubiłem poniedziałków czy wczesnego wstawania na treningi. Dalej byłem sobą, choć mogłem zacząć gwiazdorzyć. Tak naprawdę te wszystkie sukcesy były obok nie, jakby mnie omijały. Ja po prostu cieszyłem się siatkówką. Cieszyłem się tym, że spełniam się w tym co kochałem z całego serca. Z upływem lat jednak wydawać się mogło, że satysfakcja ta była co raz to mniejsza. Między innymi z tego powody wyjechałem do Grecji. Chciałem znów odnaleźć przyjemność w tym co robiłem. Czy mi się udało? Po części na pewno. Z Iraklisem święciłem swoje pierwsze i jak na razie największe triumfy. Byłem szczęśliwy, a przynajmniej tak mi się wtedy wydawało. Jednak dopiero po przyjeździe tutaj odkryłem na nowo sens tego wszystkiego. Na nowo zakochałem się w siatkówce po blisko dwudziestu latach gry. Spotkałem w swojej drużynie nie tylko zawodników grających by wypełnić swój kontrakt i zbierających fundusze na zakończenie swojej kariery. Spotkałem tu przede wszystkim wspaniałych ludzi. Ludzi, którzy w swoim usposobieniu w życiu nie przypominali tych gwiazd sportu jakimi w większości byli. Osoby, które były najzwyczajniejszymi osobami na świecie. Bo gdybym spotkał ich poza boiskiem z pewnością nie powiedziałbym, że są zawodowymi siatkarzami. No może ich nieprzeciętny wzrost by mnie zastanowił. Osoby, które prócz kolegów z drużyny stały się moimi przyjaciółmi. Osobami na które mogłem liczyć zawsze i wszędzie, bez względu na porę dnia.
  Zakochałem się w moim życiu tutaj. To było to czego tak długo szukałem. To był mój mały raj na ziemii. Tu poczułem się wreszcie szczęśliwy. To właśnie w Rzeszowie odnalazłem swój własny, osobisty sens tego wszystkiego. Może i z punktu widzenia kogoś bezstronnego to żyłem w niemal takim samym rytmie od dobrych kilku lat bo wciąż mój standardowy dzień zaczynał się porannym treningiem, potem wracałem do domu i była chwila na odpoczynek, potem powtórnie biegłem na halę, a wieczory zazwyczaj poświęcałem na pracę na siłowni. Może i ktoś powiedziałby, że nie ma w tym nic, absolutnie nic wyjątkowego, ale z całą pewnością nie ja. Może i faktycznie nie było w tym nic co przyciągało by uwagę, ale dla mnie to miało sens. Bo wreszcie odnalazłem przyjemność z gry, tą samą, którą czerpałem jeszcze grając w swojej ojczyźnie. Pomimo wycisku jaki dostawaliśmy niemal na każdym treningu, to pomimo wyczerpania potrafiłem się naprawdę uśmiechać. Nawet włócząc nogami w drodze powrotnej do mieszkania szczerzyłem się jak głupi. Bo to było właśnie to. To było to życie o jakie walczyłem. Czerpałem z siatkówki garściami wręcz zarażając pozytywną energią, co  mój przyjaciel Ignaczak nazywał stanem dziwnej głupawki, a potem przekwalifikował na stan beznadziejnego zakochania. Ta druga diagnoza wydawała się być dość.. trafna.
  Zakochałem się i to nie tylko w Rzeszowie czy waszym kraju. Zakochałem się w kobiecie. Może to nie miało większego sensu, ale wystarczył ułamek chwili bym poczuł przyjemne mrowienie na niemal całym ciele i bym nie potrafił oderwać oczu od niebiańsko pięknej szatynki o uśmiechu anioła. Tak, to byłaś właśnie ty. Zaledwie sekunda wystarczyła byś mnie sobą zauroczyła. A kolejne spędzone na patrzeniu na ciebie sprawiały, że jeszcze bardziej przepadałem. Sprawiały, że pozbawiały mnie wszelkich wątpliwość co do tego, jakim uczuciem cię darzyłem. Z początku myślałem, że to tylko głupie zauroczenie, że przejdzie prędzej aniżeli przyszło. Ale wiesz co? Nie przechodziło, było co raz gorzej. Bo nie było sekundy bym nie pomyślał o tobie. Wydawało mi się, że za chwilę oszaleję bo nawet na treningu, zamiast się na nim skupić wciąż myślałem o twoim nieśmiałym uśmiechu, twoim aksamitnym głosie, po prostu o tobie. Kiedy kładłem się wieczorem spać byłaś ostatnią osobą o której myślałem, a gdy rano otwierałem oczy byłaś też pierwszą, którą miałem przed oczami. Po każdym kolejnym spotkaniu nie mogłem doczekać się kolejnego. Po każdym z nich pragnąłem więcej, niczym narkoman na głodzie. Bo wiesz, ty stałaś się wręcz moim uzależnieniem. Ty byłaś moim narkotykiem, choć nie bardzo wiedziałem jak mam ci to powiedzieć. Spytasz dlaczego? Wiedziałem co czułem względem Ciebie, ale nie wiedziałem kim dla Ciebie jestem ja. Może się bałem? Tak, chyba właśnie tak było. Najzwyczajniej w świecie bałem się, że Ty nie czujesz tego co ja i cię stracę. A to była w tej chwili ostatnia rzecz na świecie jakiej pragnąłem. Nie mogłem Cię stracić. Po prostu, nie widziałem takiej opcji.
 -Aleh?-mówi wyraźnie zaskoczona Twoją wizytą- Byliśmy umówieni?
 -Nie, spokojnie, jeśli jesteś zajęta, to sobie pójdę.-odpowiadasz jej
 -Nie.-potrząsa głową- Wejdź.-mówi zapraszając cię do środka, a przy okazji obdarzając cię także swoim pięknym, dziewczęcym uśmiechem. Po krótkiej chwili w czasie której zdążyłeś rozejrzeć się po jej mieszkaniu wróciła do ciebie z napojem i drobnymi przekąskami przy okazji zbierając papiery walające się po stoliku.
 -Na pewno ci nie przeszkodziłem?-pytasz
 -Nie, nawet dobrze, że przyszedłeś bo nie wiem czy bym dzisiaj dała radę się od tego oderwać.-mówi z delikatnym uśmiechem po czym siada nieopodal ciebie. Gdy spoglądasz na nią już nie spuszcza wzroku, tak jak robiła to dotychczas. Uśmiecha się jedynie szerzej i również przygląda ci się z tą samą intensywnością co i ty jej.
 -Dalej sądzisz, że jestem ciekawą osobą?-pyta nagle zaskakując cię tym
 -Dlaczego miałbym zmienić zdanie?-unosisz brew ku górze
 -Bo poznałeś mnie trochę lepiej i przekonałeś się, że pomimo powiedzmy przyzwoitego wyglądu zewnętrznego mam swoje dziwactwa.-mówi bez większych emocji- Nie mam kupy przyjaciół jak ludzie w moim wieku, nie upijam się do nieprzytomności jak większość na weekendowych imprezach. Nie gonię za rozwojem technologi i mody, nie mam najnowszego telefonu, nie ubieram się w sklepach z najwyższej półki. Jestem typem samotnika, lubię być sama ze sobą. Mam aż jedną przyjaciółkę i gdyby nie ona z całą pewnością byłabym pustelnikiem. Lubię literaturę angielską i stare filmy. Nie jestem zbyt śmiała w kontaktach z nowo poznanymi ludźmi i raczej jestem zamknięta w sobie. Naprawdę dalej sądzisz, że jestem ciekawa?-patrzy w twoim kierunku
 -Ale właśnie te rzeczy czynią cię tak wyjątkową osobą. Tą, którą jesteś.
 -Nie ma we mnie nic wyjątkowego.-kręci głową
 -Bo ty tego nie dostrzegasz, ale ja owszem.
 -Powiedz mi, ale szczerze.-przełyka głośno ślinę- Dlaczego tak naprawdę tutaj jesteś? Dlaczego zainteresowałeś się taką osobą jak ja? Przecież ty jesteś..-wzdycha
 -Prócz tego, że gram w siatkówkę jestem dość przeciętnym facetem Ingo.-mówisz patrząc na nią- Pytasz dlaczego? Na początku chyba sam nie byłem tak do końca tego pewien. Po prostu zaintrygowałaś mnie sobą. Nie byłaś taka jak setka innych kobiet. Byłaś inna, ale w dobrym tego słowa znaczeniu. Miałaś i w dalszym ciągu masz w sobie coś takiego, co nie pozwala przejść obojętnie, bynajmniej mnie. Dzięki tobie dostrzegłem parę rzeczy w swoim życiu, tych, które do tej pory traktowałem jak coś nieważnego. Sprawiłaś, że na niektóre sprawy zacząłem patrzeć inaczej. Sprawiłaś, że znalazłem w swoim życiu coś, czego szukałem.
 -Więc dlatego to zrobiłeś?-pyta nagle
 -Co takiego?-nie bardzo wiesz co ma na myśli
 -Zakochałeś się.-odpowiada nieco ciszej- We mnie.-dodaje jak gdyby nie wierząc własnym słowom
 -Dlatego.-przytakujesz jej równie cicho
 -Przecież to nie ma sensu.
 -Wszystko w życiu go ma, trzeba umieć go tylko odnaleźć.-mówisz
 -Mnie się nie da kochać.-kręci głową
 -A jednak, ja to potrafię.-przysuwasz się bliżej niej- Dlaczego nie potrafisz w to uwierzyć?
 -Bo jeszcze nigdy nie czułam się tak jak teraz.
 -To znaczy?-dopytujesz
 -Bo jeszcze nigdy się nie zakochałam. Nigdy nie czułam jeszcze do nikogo tego, co czuję właśnie w tej chwili.-wyrzuca z siebie, a po chwili spogląda w Twoim kierunku- Bo nigdy nie kochałam i nie byłam kochana.
 -Jak mam cię zapewnić, że to najprawdziwsza prawda?
 -Nie musisz.-mówi cały czas spoglądając na ciebie swoimi błękitnym oczami- Kocham cię Aleh.
 -A ja ciebie Inga.-opierasz głowę o jej, a po chwili świat dookoła przestaje mieć znacznie. Na tą chwilę. Ułamek sekundy. Wydaje ci się, że właśnie umarłeś i trafiłeś do nieba. Bo właśnie posmakowałeś ust anioła.
  Zakochałem się. Tak po prostu. Najnormalniej w świecie zostałem dosięgnięty strzałą Amora. Dzięki Tobie poznałem najgłębsze i najprawdziwsze znaczenie słowa 'miłość'. Dzięki Tobie poczułem, że moje życie znów nabrało sensu. Znów potrafiłem się uśmiechać. Znów potrafiłem czerpać z siatkówki wszystko, co najlepsze. Moja ziemska egzystencja z odcieni szarości znów przeszła w stan kolorytu. Moje życie znów miało wyraz, ten, którego tak rozpaczliwie poszukiwałem od czasu wydarzeń z Iraklisu. Miałem dla kogo żyć. Poczułem się jakbym wygrał los na loterię. Jak szczęśliwy człowiek. Bo gdy byłaś obok, miałem wszystko to, czego do szczęścia mi brakowało. Byłaś wszystkim. Całym światem. Moim centrum wszechświata. Nie miałem żadnych, najmniejszych złudzeń. Byłaś tą jedyną. Tą, której szukałem. Tą miłością, jakiej pragnąłem. Zakochałem się w Tobie bez pamięci Ingo. Zakochałem się w aniole, bo nim właśnie dla mnie byłaś. Zakochałem się i czułem się jak w niebie. Swoim, a raczej naszym własnym niebie. Tym, które miało być nim zawsze i wszędzie...

~*~
Witam Was moje drogie w ten upalny dzień i pozdrawiam z Sahary upalnej lubelszczyzny. Dziś mam nadzieję, że umilę Wam dzień kolejną odsłoną wspomnień Alka. Wiem, że to opowiadanie nie jest typową historią do jakiej Was z całą pewnością przyzwyczaiłam i nie ma tu zbyt wielkiej akcji i dialogów, ale tą historię chciałam i chcę przekazać Wam w ten właśnie sposób. Mam nadzieję, że jakoś daję radę i daje się to czytać. Bo wiecie co? Pomimo tej inności w sensie formy, pisze się wyśmienicie i oby tak było do samego końca. Nie zanudzam dłużej i uciekam na basen.
Trzymajcie się,
wingspiker.


ask | Zbyszek |