sobota, 26 lipca 2014

Zrozumiałem.

  <podkład>
  Zrozumiałem przez ostatnie dwa miesiące swojego pobytu w Rzeszowie całkiem sporo rzeczy. Muszę przyznać, że nie wiem nawet kiedy minęło mi te osiem tygodni. Wydawać się mogło, że dopiero tu przyjechałem. Pamiętam jak wczoraj, gdy stałem na środku sali przylotów na rzeszowskim lotnisku, ze słownikiem i walizkami w ręku nie mając zielonego pojęcia czego mogę się spodziewać po tym kraju i mieście, a już na pewno czego mogę oczekiwać od klubu. Muszę przyznać, że momentami wydaje mi się, że od tego czasu minęło co najmniej kilka lat, a nie tygodni. Czasem wydaje mi się, że mieszkam w waszym kraju na tyle długo, że czasem, gdy w wywiadach pytają o dom muszę się przez chwilę zastanowić, który ma na myśli osoba pytająca. Wiem, że może to dziwne, ale tak po prostu było, nie potrafiłem dotychczas tego logicznie wytłumaczyć, ale tak było. Tak naprawdę uważałem. Ktoś powiedziałby, że oszalałem, bo co po dwóch miesiącach mieszkania mogę wiedzieć o tym mieście, czy kraju? Dobrze, może wciąż miałem drobne problemy z zapamiętaniem nazw ulic bo w dalszym ciągu nauka polskiego szła mi w porywach do przeciętności bo umówmy się, wasz język nie należał do najłatwiejszych do nauczenia, może i nie znałem jeszcze miasta jak własnej kieszeni, ale mimo to czułem się tu jak w domu.
  Zrozumiałem, że nie taki diabeł straszny jak go malują. Co mam na myśli? Otóż widzisz, wasz kraj. Przed przyjazdem tutaj nasłuchałem się wiele opinii, tych bardziej i mniej pochlebnych, do tego przeczytałem parę komentarzy na internecie i przyznam, że byłem pewien obaw. Wszyscy moi znajomi, a nawet rodzina pukali się w czoło bo przecież mogłem wybrać piękną i słoneczną Italię, a wybrałem tylko szarą i zimną Polskę. Nie będę ukrywał, był moment, że przeklinałem się w duchu za to, że jakaś piekielna siła podkusiła mnie do wybrania nadbałtyckiego kraju. Oczywiście wiadomo, bliżej do domu, tego na Białorusi, niezły poziom ligi i te sprawy. Jednak miałem wątpliwości, przez chwilę w mojej głowie pojawiła się myśl by zrezygnować, by delikatnie mówiąc stchórzyć. Ale trzeba było być facetem, bo jak się powiedziało a, trzeba powiedzieć i b.
Lecąc tu, byłem raczej gościem z nastawieniem na roczny pobyt i opcję włoską. W chwili obecnej gość ten wyjechał bezterminowy na urlop do Honolulu i zaginął bez wieści. Dobrze, umówmy się. Temperatury nie są tu tak wysokie, klimat nie jest tak sprzyjający, a może i kuchnia nie tak obfita w różnorakie afrodyzjaki czy owoce morza, płace również nie są tak wysokie jak w Italii, drogi również są raczej bez porównania, ale jednak macie coś, czego nie ma nikt inny na świecie. Nie wspomnę o kibicach bo w tym jesteście mistrzami świata, lecz o innej rzeczy. Byłem już w paru krajach na świecie i tylko u was zauważyłem tą prawidłowość. I nie, wcale nie chodzi mi o ilości spożywanego alkoholu zwanego u was wódką. Trudno brać mi cała polską społeczność w ten przysłowiowy worek, ale z całą pewnością mogę odnieść to do mieszkańców Rzeszowa. I rzeczą tą opowiem na swoim własnym przykładzie. Jak już wspominałem, miasta nie znam tak dobrze by znać jego cały plan bo podejrzewam, że i nie wszyscy mieszkańcy byli w stanie tego zrobić. Mniejsza o to. Znając uroki dużego miasta po krótkiej wycieczce krajoznawczej po prostu się zgubiłem, co tu dużo mówić. Dałbym uciąć sobie rękę, że chociażby w takiej Grecji zostałbym minięty przez jakieś dziewięćdziesiąt dziewięć procent ludzi na ulicy bez słowa żadnego odzewu. A tutaj? Nic bardziej mylnego. Nie wiem, może chodzi tu o to, że jako sportowiec nie jestem osobą anonimową w tym mieście, chyba dość możliwe. Jeśli dobrze liczyłem minęła mnie dokładnie jedna osoba. Jedna, która pozostała obojętna, a zaraz już znalazł się pewien starszy pan energicznie wymachujący rękami, który stał się moim przewodnikiem i tym oto sposobem nie spędziłem nocy jak się potem okazało, jakieś trzysta metrów od swojego miejsca zamieszkania na parkowej ławce. To była ta prawdziwa polska mentalność, a nie ta stereotypowa mówiąca o wielkich gburach nadużywających dość niecenzuralnych słów nie skorych do pomocy.
  Zrozumiałem czym jest ten fenomen polskich kibiców i polskiej siatkówki. Przed przyjazdem do Rzeszowa wiele słyszałem o tym siódmym zawodniku jakim była publiczność. Nie musiałem daleko szukać by znaleźć potwierdzenie tych słów. Wystarczył jeden mecz bym pojął dogłębnie znaczenie tych właśnie słów. Gdy grałem w Grecji nie da się ukryć, trybuny były zazwyczaj wypełnione, ale jeśli by się uparł znalazłby dość sporą liczbę osób będących niezbyt zainteresowanymi wydarzeniami na meczu. Kątem oka dostrzegało się kobietę czytającą gazetę, faceta grającego na telefonie czy kogoś jak przysypiał. Wtedy sądziłem, że to absolutnie normalne i że tak własnie wygląda doping. Sprawę z tego jak bardzo się myliłem, co do znaczenia tych słów zdała mi właśnie rzeszowska publiczność. Daję słowo, tego nie będą w stanie oddać żadne słowa. By zdać sobie sprawę z ich wagi należy samemu to przeżyć, na własnej skórze. Wystarczy wejść na halę, a człowiek już czuje gęsią skórkę na niemal całym ciele. Przy pierwszym oficjalnym meczu rozegranym w barwach Resovii stałem jak urzeczony patrząc na to widowisko jakie stwarzali kibice i miałem ochotę się uszczypnąć, dopiero mój przyjaciel Ignaczak przywołał mnie do porządku bo gdyby nie to, pewnie stałbym tak dalej. Powiedział wtedy do mnie przyzwyczajaj się Aleczku, bo u Polaczków jest mekka siatkówki. I chyba po tych właśnie słowach zacząłem się przyzwyczajać. Może w waszej lidze nie płacili kokosów, nie grali tutaj najlepsi zawodnicy z całego świata, ale każdy mecz, był nie lada widowiskiem. Przychodząc na halę przeciętny kibic mógł być pewny, że będzie świadkiem nie tylko widowiska na parkiecie jakie stwarzało dwunastu spoconych facetów ganiających za piłką, jeszcze większym widowiskiem było to, co tworzyli ci niesamowicie kibice. Będąc w samym środku tego piekiełka, gdy wszystkie kończyny odmawiały posłuszeństwa, a ty jedyne na co masz ochotę to odpoczynek to właśnie wtedy czujesz przypływ adrenaliny, jakże pożądanej w takich momentach. I gdybym mógł, dałbym im za to wszystkie złote medale, nie żartuję.
  Zrozumiałem, że dom to nie tylko cztery ściany. Dom to także osoby, jego mieszkańcy, goście, przyjaciele, panująca w nim atmosfera. Domem nie było tylko i wyłącznie trzypokojowe mieszkanie jedną ulicę od hali na Podpromiu. Domem ponoć było też miejsce, w którym czujesz się zupełnie swobodnie. I można by rzec, że dla mnie takim właśnie domem stało się moje nowe miasto. Doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że upłynie jeszcze wiele czasu zanim będę w stanie mówić w waszym języku bez żadnego zająknięcia i plątaniem go z moim ojczystym, a także z tego, że wreszcie będę w stanie poznać wszelkie zakątki Rzeszowa i opanować znajomość mapy do perfekcji. Mimo tego, zacząłem traktować to miasto jak swój drugi dom. Jak swoją bezpieczną przystań.
  Zrozumiałem, że nie warto płakać nad rozlanym mlekiem. Nie mogłem rozpamiętywać przeszłości. Nie mogłem cofnąć czasu, więc musiałem zrobić wszystko by teraźniejszość była lepszą wersją tego, co przeżyłem. Nie ma człowieka, który w swoim życiu nie zawiódłby się na osobie, który była dla niego ważna. Chyba każdy z nas musi choć raz doświadczyć na sobie tej zranionej miłości, a może zauroczenia. Czasem wydaje nam się, że ta druga osoba jest tą jedyną, tą z którą właśnie planujesz spędzi razem resztę życia, mieć gromadkę wspaniałych dzieci i pięknym dom na obrzeżach miasta. Osobę z którą wydaje ci się być niemal jak w bajce. Niestety, jak to w życiu już bywa, każda bajka ma swój koniec. Niestety moja nie posiadała szczęśliwego zakończenia, swoim końcem przypominała bardziej Titanica. Tym bardziej, że okazało się, że moja królewna była raczej jakby to delikatnie ująć wiedźmą. Wtedy wydawało mi się, że mój świat legł w gruzach. Wtedy czułem się jak totalny frajer i miałem poczucie, że moje życie nie miało sensu, brakowało mu kolorytu. Wtedy tak sądziłem. A jak jest teraz? Potrzebowałem zmiany, musiałem stamtąd wyjechać, zmienić otoczenie i stanąć na nogi. I wiesz co? Udało mi się to. Mówię to z pełną odpowiedzialnością. W porządku, może i czasem w dalszym ciągu w jakimś małym stopniu to co przytrafiło mi się z Olgą bolało, ale z każdym kolejnym dniem ból zanikał. Powoli zapominałem o tym, zupełnie. Siatkówka była dla mnie dobrą terapią, była lekiem na wszystko. Do tego spotkałem fenomenalnych ludzi, czego chcieć więcej?
  Zrozumiałem, że w życiu jest coś jeszcze poza piłką i kawałkiem siatki. Owszem, siatkówka wypełniała ogrom mojego dwudziestokilkoletniego życia i była momentami całym moim światem. Czasem jak narkoman w chwilach, gdy powinienem od niej odpoczywać, to ja tylko szukałem z nią kontaktu. Bo wtedy to ona była centrum mojego wszechświata, nawet rodzina nie była tak wysoko w mojej hierarchii, pomimo faktu, że moim marzeniem była duża i szczęśliwa rodzina. Nie miałem żadnych innych obowiązków prócz wstania rano, pójścia na trening, powrotu do domu, powtórnego udania się na trening wieczorny i tak w kółko. Może i niektórzy narzekaliby na monotonię, a może i popadliby w rutynę, jednak mnie to nie groziło. Zbyt bardzo kochałem ten sport, pomimo tego, że gdzieś w Grecji zgubiłem przyjemność jaką mi dawał to dalej było dla mnie wszystko. Przez długi czas nie dopuszczałem nawet do siebie myśli, że kiedyś trzeba będzie odwiesić buty na kołku i zająć się po prostu czymś innym. Nie przyjmowałem do wiadomości, że kiedyś skończę karierę. Tego, że kiedyś moje życie nie będzie już niczym tak wyjątkowym, jakie jest teraz. Tak naprawdę nigdy nie zastanawiałem się nad tym co ze sobą zrobię, gdy nadejdzie ten definitywny koniec. Czy zdołam uciec od sportu, który wypełniał moją ziemską drogę przez tak długi okres czasu? Nie ma na to większych szans. To był dla mnie ważny temat, jednak posiadałem ważniejszy. Ten, który był jednym z podstawowych zadań każdego faceta. Rodzina. Cudowna, kochająca żona i wspaniałe dzieci. Tak, o tym właśnie marzyłem. Zastanawiałem się kiedy i czy w ogóle spotkam kobietę z którą będę gotów spędzić resztę swojego życia. Osobę, którą obdarzę bezgraniczną i bezwarunkową miłością. Bo jak przekonałem się po czasie, to co czułem do Olgi nie było miłością. Skąd to wiem? Po prostu, uświadomiła mi to pewna osoba. Tak, to byłaś Ty.
 -Co taka piękna osoba jak ty, robi tutaj sama o tej porze w parku?-pytasz brunetki siedzącej po turecku na parkowej ławeczce
 -My się chyba nie znamy proszę..-wyrzuca w jednej chwili jednak zaraz dodaje- Aleh.-marszczy brwi
 -Nie bój się Inga, nie śledzę cię.-mówisz z uśmiechem- Wracam z wycieczki.-dodajesz unosząc delikatnie reklamówkę z zakupami
 -Nie zamierzałam cię o to posądzić.-kręci głową po czym wzdycha- Mogę cię o coś zapytać?-spogląda delikatnie w twoim kierunku na co ty potrząsasz delikatnie głową- Myślisz, że każdemu człowiekowi na świecie pisany jest ten jeden, jedyny?
 -Myślę, że każdemu z nas przytrafia się nieszczęśliwa miłość.-odpierasz
 -Tylko ile razy?-pyta nieco ciszej, a ty masz ochotę co najmniej ją przytulić
 -Jesteś tak fenomenalną osobą, że jestem pewien, że wreszcie ktoś odpowiedni to dostrzeże.
 -A ja jestem pewna, że znajdzie się kobieta, która będzie widziała w tobie nie tylko siatkarza, tak jak ja.
 -A kogo prócz tego we mnie widzisz Ingo?-pytasz
 -Wyjątkowego faceta o wielkim sercu dzielnie walczącego z polskością.-śmieje się cicho
 -Nie wiem czy ja jestem wyjątkowy, bo jeśli tak, to jaka jesteś ty?
 -Nudziara, dorabiająca jako hostessa z jedną przyjaciółką i starym samochodem, lubiąca literaturę angielską, co w tym tak niezwykłego Aleh?
 -Twoje wnętrze.-uśmiechasz się nieśmiało
 -Z moimi organami wszystko w porządku.-rzucasz żartobliwie
 -Och, no wiesz co miałem na myśli. Jak to się mówi po polsku..-zamyślasz się szukając słowa
 -Chodziło ci o ducha Aleczku?
 -Chyba tak, chodziło mi chyba o to.-kiwasz głową, a ona uśmiecha się najpiękniej na świecie. Uśmiecha się tak, że kompletnie tracisz kontakt z rzeczywistością. Toniesz w jej oczach.
  Zrozumiałem po tej rozmowie jedną ważną rzecz. Dopiero wtedy pojąłem tą rzecz, która była przecież zupełną oczywistością. Zrozumiałem, że nie jesteś dla mnie już obcą osobą. Pojąłem, że nie jesteś mi obojętna. Bo przecież gdyby tak było czy uśmiechałbym się mimowolnie na twój widok? Na wspomnienie twojego każdego speszonego uśmiechu? Tej głębi błękitnych oczu? Twojego zakłopotania, gdy Twoje oczy napotykały moje? Zdecydowanie to nie była obojętność. I byłem niemal pewien, że Ty masz dokładnie taki sam mętlik w głowie.
 -Chyba powinieneś już iść.-mówi
 -Dlaczego?
 -Bo chcę trochę pobyć ze sobą, a przy tobie nie umiem powiedzieć poprawnie zdania po polsku.-odpowiada ci cicho- Proszę.
 Zrozumiałem co się właśnie działo w mojej i twojej głowie w tym właśnie momencie. Dotarło do mnie wreszcie to słowo, którego mi brakowało. Zrozumiałem w czym leżała przyczyna Twojej prośby. Bo chyba poczuliśmy do siebie coś więcej Ingo. Coś, czego ogrom wciąż staram się zrozumieć.

~*~
Witam w to słoneczne sobotnie popołudnie. Rozdział dodaje dzień wcześniej, gdyż korzystając z wakacji odwiedzam rodzinne strony, czyli okolice pojezierza łęczyńsko-włodawskiego, a że jutro szykuje się nieco większa impreza, istniałoby ryzyko iż rozdział mógłby się nie pojawić.
Cieszę się, że przypadł Wam do gustu styl tego opowiadania jak i sama postać Alka. Słowo harcerza, że zrobię wszystko co w mojej mocy by to utrzymać aż do samiutkiego końca. To opowiadanie jest ważne dla mnie bo jest jednym z moich pożegnań i chcę by wypadło jak najlepiej i nie chcę Was zawieść.
Jeszcze raz dziękuję za tak dobre przyjęcie, serce rośnie czytając komentarze!
Miłego weekendu, trzymajcie się!
wingspiker.

| ask | Zbyszek |

sobota, 19 lipca 2014

Byłem.

  Byłem człowiekiem spełnionym. Zarówno zawodowo jak i prywatnie mi się powodziło. Srebrny medal Ligi Mistrzów z moim greckim Iraklisem to było coś, o czym marzyłem od dawna. Nie ma nic piękniejszego w życiu sportowca jak stanie na podium z medalem zawieszonym na szyi pośród znakomitych siatkarzy światowego formatu. Do tego gdy ukochana osoba podziwia cię i dopinguje na trybunach i wraz z tobą święci twoje triumfy? Zdecydowanie byłem szczęśliwy. Ale jak to w życiu bywało, to szczęście miało swój początek i koniec. Po zdobyciu wszelkich możliwych trofeów w pięknej i słonecznej Grecji przyszedł czas na zmiany. Czy ich chciałem? Oczywiście, że nie. Broniłem się wtedy przed nimi rękami i nogami, ale nie mogłem nic zrobić. Musiałem odejść. Po dwóch latach spędzonych w ciepłych klimatach miałem do wyboru. Zimną Rosję, słoneczną Italię i szarą Polskę. Co wybrałem? Za cholerę nie wiem co mnie podkusiło, ale wybrałem kraj w środkowej części Europy. Jakiś wewnętrzny głos mi to podpowiedział. Tak oto greckie Saloniki zamieniłem na Rzeszów. Na miasto o którym wiedziałem w zasadzie nic, a do tego wymówienie jego nazwy sprawiało mi dość spore trudności. Dopiero po uzgodnieniu wszelkich formalności sięgnąłem po mapę kraju i po kilku dobrych minutach odnalazłem je na na południowym-wschodzie, a nie jak mylnie twierdziłem na zachodzie. Nie ukrywam, z trudem rozstałem się z Salonikami. Wręcz z bólem serca wyjeżdżałem stamtąd mając złudną nadzieję, że może jakimś cudem uda mi się tu jeszcze zostać. Nie udało się. Klub wpadł w kłopoty finansowe, wszyscy uciekli w popłochu bojąc się o kariery i finanse. Po dwóch wyśmienitych latach wyjechałam z miejsca gdzie wiele się zmieniło w moim życiu. Miejsca gdzie wszystko się zaczęło, ale też odnalazło kres. Kiedy przyjeżdżałem do kraju Hellenów byłem jeszcze nikomu nieznanym, ciągle się uczącym zawodnikiem ze swoją największą szkolną miłością u boku. Opuszczałem ten kraj jako zupełnie inny człowiek. Wyjeżdżałem stamtąd jako zawodnik z doświadczeniem, znanym małej garstce greckich kibiców przychodzącej na nasze mecze ze złamanym sercem. 
  Byłem lepszym zawodnikiem ,ale zupełnie zgubionym w środku facetem. I choć byłem dość rosłym facetem to w środku cierpiałem nie mniej niż mały chłopczyk. Nigdy w życiu nie przypuszczałbym, że osoba ,która była dla mnie wszystkim zada mi największy, z możliwych ciosów. Wszystkich bym mógł o to posądzać, ale tylko nie ją. Nie było w moim życiu nikogo ważniejszego. Zdanie nikogo nie liczyło się dla mnie tak bardzo, jak jej słowa. Dla niej gotów byłem zrobić dosłownie wszystko. Kochałem ją. A przynajmniej tak wtedy mi się wydawało. 
  Byłem głupi ,że niczego nie podejrzewałem. Nie potrafiłem domyślić się tego, co było tak oczywiste. Nigdy nie było idealnie, jak w każdym związku zdarzyły się zgrzyty. Zdarzały się ciche dni, zgrzytanie zębów czy ogromne kłótnie. Wtedy zawsze jednak po upłynięciu odpowiedniej ilości czasu wszystko znów wracało do normy. Ona była dla mnie najważniejsza. Traktowałem ją jak swój największy skarb. Gotów byłem spędzić z tą kobietą resztę swojego życia. Szkoda tylko, że ona miała inne plany. Plany, które z każdym kolejnym dniem stawały się co raz klarowniejsze. Dla wszystkich tylko nie dla mnie. Byłem tak ślepo zakochany, że gdy tylko coś mi nie pasowało, wymyślałem wymówki oszukując samego siebie. Łudziłem się, że to tylko chore domysły i spekulacje. Niestety, to wszystko było najprawdziwszą prawdą. Tą najboleśniejszą. Na kilka dni przed wylotem powiedziała mi, że nie jedzie. Gdy spytałem o powód powiedziała, że musi wszystko sobie przemyśleć. Nie minęła doba, a jej najlepsza przyjaciółka wygadała się przede mną, że kogoś poznała. Był Grekiem. Jak się potem dowiedziałem był menadżerem w moim już były zespole. Cholernie zabolało. Najbardziej jednak to, że nie powiedziała mi tego w twarz. Nie miała odwagi mi tego powiedzieć. Jak kompletny tchórz kazała przyjaciółce przekazać mi list od siebie. Dopiero wtedy przejrzałem na oczy. Dopiero wtedy zobaczyłem, że tak naprawdę nigdy nie kochała mnie. Kochała tylko to, co było na moim koncie i wszystko co wygodne. Spędziła ze mną cztery lata. Cztery lata, które dotychczas uważałem za najlepsze w swoim życiu. Potem nie chciałem ich pamiętać. Jedne co miło wspominałem z tego okresu to wszelkie aspekty sportowe. Tego co ludzkie i duchowe, za wszelką cenę starałem się tego wyzbyć. Nie potrafiłem ze spokojem wracać wspomnieniami do tego jak bardzo ją kochałem. Zbyt bardzo bolało. I mówi to blisko dwumetrowy facet. Kto by pomyślał, że i największym twardzielom zdarzają się chwile słabości? Kto by pomyślał, że i facet może mieć złamane serce? Z całą pewnością nie ja.
  Byłem po tych wydarzeniach kimś zupełnie innym. Siedząc w samolocie zmierzającemu ku polskiej ziemi zastanawiałem się jak sobie poradzę. Jak poradzę sobie ze zmianą otoczenia. Zupełnie sam, bez rodziny i przyjaciół na miejscu. Sam w obcym mieście pełnym ludzi mówiących w bliżej nieznanym mi języku. W czasie kilku godzinnej podróży zdążyłem przewertować rozmówki polsko-białoruskie. Jedyne co zdołałem zapamiętać to słowo 'przepraszam'. Reszta wydawał się być totalnym kosmosem. Gdy stałem na środku lotniska z walizkami w dłoniach zupełnie nie wiedziałem co ze sobą zrobić. Z pewnością sterczałbym tam jak skończony frajery gdyby nie wiceprezes klubu, który z pewnością czekał na moje przybycie. W tej chwili żałowałem, że nie było ze mną Olgi. Nie należałem do orłów z języków obcych, choć angielski nie był mi wcale obcy i potrafiłem porozumieć się z kolegami z Grecji, tak wszelkie głębsze dialogi, a już zwłaszcza wyrzucane z taką prędkością z ust z jaką mówił mój rozmówca sprawiły mi trochę problemów. Dłuższą chwilę zajęło mi dojście do meritum tego co mówił. Po kilku mniejszych i większych przeszkodach znalazłem się w dość przytulnym mieszkaniu na przedmieściach miasta, w niedalekiej odległości od hali mojego nowego zespołu. W mieszkaniu, które miało być moje przez najbliższe dwa lata. Czy podjąłem dobrą decyzję? Wtedy trudno mi było stwierdzić. Teraz z pełną odpowiedzialnością mogę powiedzieć, że to była najlepsza decyzja w moim życiu.
  Byłem przez pierwsze tygodnie zupełnie zagubiony. Koledzy z zespołu przyjęli mnie bardzo dobrze i dość szybko stałem się częścią zespołu. Już po zaledwie kilku treningach złapaliśmy dobry kontakt. Zwłaszcza z dość żywiołowym i rozgadanym Polakiem, który momentami wydawał się mieć owsiki czy też adhd. Mimo wszystko trzeba było przyznać, że był moim dobrym duchem i przewodnikiem w tych pierwszych, jakże trudnych miesiącach mojego pobytu w tym jakże egzotycznym dla mnie kraju po miesiącach spędzonych w słonecznej Grecji. Stopniowo zapominałem o tym o czym tak bardzo chciał zapomnieć mój umysł, a serce z uporem godnym maniaka przypominało o tej, która zadała tak bolesny cios. Nie skupiałem się nad tym gdy kobiety mijały mnie obdarzając mnie zalotnym spojrzeniem czy uśmiechem. Nie dbałem o to gdy płeć przeciwna dawała wyraźnie znaki ,że była mną zainteresowana. Chyba nie byłem na tą chwilę gotów by załatać swoje poharatane serce. Z naciskiem na słowo chyba.
  Byłem zupełnie zaskoczony tym, co zastałem w Polsce. Wbrew temu co mówiono o tym kraju, w większości okazało się nieprawdą. Nie był szarą dziurą bez perspektyw. Nie był to opóźniony w rozwoju kraj do którego wszelkie nowinki i nowości docierały z kilkuletnim opóźnieniem. Umówmy się, wasze drogi nie były wyśmienite jak niemieckie czy nawet greckie, jedzenie nie było tak powszechnie znane i uwielbiane na całym świecie jak kuchnia włoska czy wietnamska, a ludzie tak kompletnie zadufani w sobie i niepomocni. Spotkałem się z zupełnie innym obrazem. Niemal na każdym kroku doznawałem przejawów waszej gościnności i ciepła. Byliście zdecydowanie otwartym narodem w kontaktach z obcokrajowcami. Nie wspomnę o waszej kuchni, która absolutnie przypadła mi do gustu ,a zwłaszcza wasza specjalność jaką był rosół. Dzięki temu mogłem poczuć się jak w domu. Mogłem i poczułem się otoczony przyjaciółmi. Poczułem się wasz.
  Byłem wydawać się mogło doświadczonym zawodnikiem. Grywałem na międzynarodowej arenie przed kilku tysięczną publicznością dopingującą bardzo żywiołowo swój zespół. Nawet w dniu swojego debiutu w seniorskich rozgrywkach nie czułem tego, co poczułem tuż przed prezentacją na rzeszowskiej hali. Poczułem się jakbym znów miał siedemnaście lat i znów miał zadebiutować w poważnej siatkówce. Znów wydawało mi się, że jestem wyrośniętym chucherkiem stojących wokół rosłych i starszych facetów. Choć sam fakt prezentacji swojej osoby przed rzeszowskimi kibicami był dla mnie absolutną ekscytacją tak w momencie gdy stałem wraz ze swoimi nowymi kolegami z drużyny i na własne oczy i uszy przekonałem się o micie polskich kibiców na niemal całym ciele poczułem gęsią skórkę. Muszę przyznać, że w życiu jeszcze nie widziałem by kibice byli emocjonalnie tak bardzo związani z zawodnikami. Nigdy nie widziałem takiego dopingu. Ci ludzie żyli tym co działo się na boisku. Przeżywali każdą akcję nie mniej od nas samych. Już po pierwszych akcjach mimo stresu udało mi się pokazać z całkiem niezłej strony. Po drugim secie trener Travica chcąc dać pograć wszystkim zawodnikom odesłał mnie do kwadratu do rezerwowych z którego mogłem w spokoju obserwować wszelkie walory i uroki rzeszowskiej hali, jak udało mi się zapamiętać, na Podpromiu. Już w tej chwili byłem zdecydowanie zadowolony z tego, że tu przyjechałem. Dlaczego? Bo czułem, że to była dobra decyzja.
  Byłem zupełnie oczarowany atmosferą panującą dookoła mnie. Można by rzec, że to miejsce niemal od razu urzekło mnie swoją urodą, jakkolwiek to brzmi. Było w nim coś specyficznego. Coś co sprawiało, że chciało się tu wracać, niezliczoną ilość razy. I właśnie wtedy się to stało. Wtedy właśnie jeden z organów dał o sobie znak. W chwili gdy ujrzałem ciebie. Brunetkę o pełnych, błękitnych oczach z uśmiechem krążącą po hali. Nie potrafiłem oderwać od ciebie wzroku. Nie zwracałem nawet uwagi na wynik. Jak zaczarowany wodziłem za tobą wzrokiem. Dopiero pojawiający się w kwadracie Krzysiek sprowadził mnie na ziemię.
 -Kogo tak tam wypatrujesz Aleczku?-pyta z charakterystycznym dla siebie uśmiechem na twarzy
 -Nikogo.-odpierasz zrezygnowany
 -Ładna chociaż?-puszcza do ciebie oczko
 -Skąd wiesz, że chodzi o kobietę?
 -No przecież widzę jak się szczerzysz.-odpowiada ci z uśmiechem- Zagadaj do niej po meczu.
 -To nie jest dobry pomysł, nie znam polskiego.-kręcisz głową
 -A co to ma do rzeczy?-wzrusza ramionami- Jak ty nie zagadasz, to wiesz, że ja to zrobię.-śmieje się.
Czy posłuchałem kolegi? Starałem się. Gdy spotkanie zakończyło się po czterech setach siedziałem na parkiecie wraz z resztą moich kolegów na parkiecie starając się cię odnaleźć. Gdy dostrzegłem cię u wyjścia z hali niemal natychmiast poderwałem się z miejsca. Z pewnością dopiąłbym swego gdyby nie dziennikarze chcący porozmawiać z nowym nabytkiem rzeszowskiego klubu czy fani proszący o zdjęcie czy autograf. Musiałem zostać. Nie wypadało mi uciec. Bo co by sobie o mnie pomyślano? Z pewnością ,że przyszła wielka gwiazda, której odbiła sodów bo co? Bo grał w Grecji i zajął drugie miejsce w Lidze Mistrzów i mu wolno się obnosić z głową wysoko w chmurach? Zdecydowanie nie byłem to ja. Ja byłem dalej sobą, pomimo wszystkiego co się o mnie mówiło i pisało zanim się tu pojawiłem. 
  Byłem w zupełnym szoku. Dlaczego? Bo jeszcze nie spotkałem się z tym, że gdy będę szedł ulicą miasta ludzie będą mnie rozpoznawać i pokazywać palcami. Było to dla mnie coś zdecydowanie nowego i wręcz dziwnego. Momentami czułem się jak jakiś celebryta, którym defacto nie byłem. Ale czemu się było dziwić? To miasto żyło siatkówką, a nas traktowało się niemal jak wielkie osobistości. Nie znałem zbyt wielu osób, a mimo to kogo bym nie spotkał wszyscy z uznaniem kiwali głowami i znali moje imię i nazwisko. Momentami czułem się jak zwierzę na wybiegu w cyrku. Musiałem jednak do tego przywyknąć. To było wpisane w cenę tego zawodu w tym kraju. Kraju, który z czasem stał się dla mnie drugim domem.
  Byłem zupełnie zrezygnowany. Nie potrafiłem zapomnieć twoich oczu. Twojego uśmiechu. Po prostu twojej osoby. To śmieszne, że widziałem cię zaledwie ułamek chwili, a tak bardzo zapadłaś w mojej pamięci. Wystarczył moment, a ja byłem oczarowany nieznajomą. Nie wiedziałem o tobie zupełnie nic. Nic poza tym, że pracowałaś jako hostessa na meczach i byłaś właścicielką najpiękniejszego uśmiechu jaki kiedykolwiek widziałem. I kiedy zupełnie straciłem nadzieję na to, że jeszcze kiedykolwiek cię spotkam stało się coś nieoczekiwanego. Jakby to powiedział mój przyjaciel Ignaczak, dostałem drugą szansę od losu za to, że pierwszą zepsułem jak największy frajer. Przechadzając się między sklepowymi regałami w celach uzupełnienia lodówki świecącej pustkami nieopatrznie wszedłem w kogoś. Wiesz w kogo? To byłaś ty. Z początku cię nie dostrzegłem, niemal natychmiast wyrzuciłem z siebie łamaną polszczyzną 'przepraszam', którego nauczyłem się jeszcze przed przylotem. Dopiero wtedy moje oczy spotkały twoje. Wtedy spadłaś na mnie jak grom z jasnego nieba. Uśmiechnęłaś się zupełnie tak, jak wtedy na hali. Niemal natychmiast na twoich policzkach pojawiły się szkarłatne rumieńce, a ty zrobiłaś się czerwona. Przez dłuższą chwilę staliśmy w ciszy przypatrując się sobie.
 -Chyba się znamy.-dukam ogarnięty jej urokiem
 -Wiem kim pan jest, ale nie sądzę byśmy się znali.-kręcisz uroczo głową 
 -Czy tutaj wszyscy to wiedzą?
 -Pora się przyzwyczajać, u nas to zupełnie normalne.-wzrusza ramionami
 -Pani wiem kim jestem ja, ale ja nie wiem nic o pani.
 -Osiedlowy spożywczak nie jest najlepszym miejscem na zawieranie nowych znajomości, zwłaszcza, że ściany mają uszy.-trącasz delikatnie głową jak gdyby chcąc wskazać na wścibską kasjerkę uważnie przysłuchującą się naszej rozmowie. Kiwasz głową i nie wiedzieć kiedy proponujesz jej kawę w ramach przeprosin. Co do wyboru lokalu zdałeś się na wybór nieznajomej, bo wciąż twoja znajomość miasta pozostawiała wiele do życzenia. Trzeba było przyznać, że byłaś speszona nie mniej ode mnie, co nie uszło mej uwadze. Wzrok miałaś utkwiony na swoich dłoniach, które splotłaś i nerwowo wybijałaś bliżej nieznany rytm o blat stolika. Doskonale wiedziałaś, że na ciebie patrzyłem. Świadczyć mogły o tym przybywające na twojej twarzy rumieńce. Wiedziałem, że onieśmielałem cię swoim wzrokiem, ale za nic nie potrafiłem go od ciebie oderwać. Spodobałaś mi się. I to w najgłębszym tego słowa znaczeniu. Przyciągałaś mój wzrok jak niewidzialny magnes. Po prostu nie potrafiłem się wyrwać z tego letargu.
 -Może powiesz mi coś o sobie?-pytam nagle
 -Zależy co pan chciałby wiedzieć.-delikatnie podnosi speszony wzrok
 -Nie jestem aż tak stary żebyś mówiła do mnie per pan.-odpowiadam ci- Jestem Aleh.
 -To wiem.-na twojej pięknej twarzy jawi się delikatny uśmiech- Aleh Akhrem, przyjmujący Resovii z Białorusi.
 -Dokładnie tak.-przytakuję ci zaskoczony twoją wiedzą na mój temat- A ty?
 -Jestem Inga.-odpowiadasz co raz to śmielej patrząc mi w oczy- Nie mam zbyt interesującego życia, kończę studia i dorabiam sobie na meczach, jak już zdołałeś zauważyć. Generalnie nie jestem zbyt ciekawą ani rozrywkową osobą.-wzruszyłaś beznamiętnie ramionami
 -Dlaczego tak sądzisz?
 -Po prostu.-odparłaś patrząc na mnie swoimi błękitnymi oczami. Ale ja wiedziałem, że to nie prawda. Ty również to wiedziałaś. Próbowałaś mnie zbyć? Nawet jeśli, z marnymi skutkami.
  Byłem. Od tamtej pory miałem być zawsze. Ty miałaś być zawsze. Byłam dla ciebie, a ty dla mnie. Byłem z tobą, a ty ze mną. Zawsze, to niesamowicie wiążące słowo. Słowo, którego tak trudno dotrzymać..


~*~
Ready. Steady. GO.
Witam Was kochane po przerwie. Przyznam, że ten rozdział został napisany jeszcze.. w marcu, ale chyba musiał nabrać mocy. Jest to coś innego w moim wykonaniu, coś pisanego nie z perspektywy bohaterki, a siatkarza. Coś w rodzaju wspomnień, choć będą pojawiać się również dialogi. Nie wiem czy to jest dobre, czy daje się czytać. Nie wiem też czy i jak poradzę sobie z taką formą opowiadania jaką sobie narzucam, ale do odważnych świat należy. Nie będzie tu długiego opowiadania, będzie krótko, zwięźle i na temat. Mam nadzieję, że zabierzecie się wraz ze mną w podróż, aż po sam jej koniec. Mam nadzieję, że Was nie zawiodę i pozostawię po sobie dobre wrażenie.
Trzymajcie się ciepło,
wingspiker.
Rozdział specjalnie dla mojej niezawodnej i niestrudzonej recenzentki i przyjaciółki w jednym, Joan. Dziękuję.
PS. Jeśli ktoś chce być informowany na bieżąco, wiecie co robić :)