sobota, 26 lipca 2014

Zrozumiałem.

  <podkład>
  Zrozumiałem przez ostatnie dwa miesiące swojego pobytu w Rzeszowie całkiem sporo rzeczy. Muszę przyznać, że nie wiem nawet kiedy minęło mi te osiem tygodni. Wydawać się mogło, że dopiero tu przyjechałem. Pamiętam jak wczoraj, gdy stałem na środku sali przylotów na rzeszowskim lotnisku, ze słownikiem i walizkami w ręku nie mając zielonego pojęcia czego mogę się spodziewać po tym kraju i mieście, a już na pewno czego mogę oczekiwać od klubu. Muszę przyznać, że momentami wydaje mi się, że od tego czasu minęło co najmniej kilka lat, a nie tygodni. Czasem wydaje mi się, że mieszkam w waszym kraju na tyle długo, że czasem, gdy w wywiadach pytają o dom muszę się przez chwilę zastanowić, który ma na myśli osoba pytająca. Wiem, że może to dziwne, ale tak po prostu było, nie potrafiłem dotychczas tego logicznie wytłumaczyć, ale tak było. Tak naprawdę uważałem. Ktoś powiedziałby, że oszalałem, bo co po dwóch miesiącach mieszkania mogę wiedzieć o tym mieście, czy kraju? Dobrze, może wciąż miałem drobne problemy z zapamiętaniem nazw ulic bo w dalszym ciągu nauka polskiego szła mi w porywach do przeciętności bo umówmy się, wasz język nie należał do najłatwiejszych do nauczenia, może i nie znałem jeszcze miasta jak własnej kieszeni, ale mimo to czułem się tu jak w domu.
  Zrozumiałem, że nie taki diabeł straszny jak go malują. Co mam na myśli? Otóż widzisz, wasz kraj. Przed przyjazdem tutaj nasłuchałem się wiele opinii, tych bardziej i mniej pochlebnych, do tego przeczytałem parę komentarzy na internecie i przyznam, że byłem pewien obaw. Wszyscy moi znajomi, a nawet rodzina pukali się w czoło bo przecież mogłem wybrać piękną i słoneczną Italię, a wybrałem tylko szarą i zimną Polskę. Nie będę ukrywał, był moment, że przeklinałem się w duchu za to, że jakaś piekielna siła podkusiła mnie do wybrania nadbałtyckiego kraju. Oczywiście wiadomo, bliżej do domu, tego na Białorusi, niezły poziom ligi i te sprawy. Jednak miałem wątpliwości, przez chwilę w mojej głowie pojawiła się myśl by zrezygnować, by delikatnie mówiąc stchórzyć. Ale trzeba było być facetem, bo jak się powiedziało a, trzeba powiedzieć i b.
Lecąc tu, byłem raczej gościem z nastawieniem na roczny pobyt i opcję włoską. W chwili obecnej gość ten wyjechał bezterminowy na urlop do Honolulu i zaginął bez wieści. Dobrze, umówmy się. Temperatury nie są tu tak wysokie, klimat nie jest tak sprzyjający, a może i kuchnia nie tak obfita w różnorakie afrodyzjaki czy owoce morza, płace również nie są tak wysokie jak w Italii, drogi również są raczej bez porównania, ale jednak macie coś, czego nie ma nikt inny na świecie. Nie wspomnę o kibicach bo w tym jesteście mistrzami świata, lecz o innej rzeczy. Byłem już w paru krajach na świecie i tylko u was zauważyłem tą prawidłowość. I nie, wcale nie chodzi mi o ilości spożywanego alkoholu zwanego u was wódką. Trudno brać mi cała polską społeczność w ten przysłowiowy worek, ale z całą pewnością mogę odnieść to do mieszkańców Rzeszowa. I rzeczą tą opowiem na swoim własnym przykładzie. Jak już wspominałem, miasta nie znam tak dobrze by znać jego cały plan bo podejrzewam, że i nie wszyscy mieszkańcy byli w stanie tego zrobić. Mniejsza o to. Znając uroki dużego miasta po krótkiej wycieczce krajoznawczej po prostu się zgubiłem, co tu dużo mówić. Dałbym uciąć sobie rękę, że chociażby w takiej Grecji zostałbym minięty przez jakieś dziewięćdziesiąt dziewięć procent ludzi na ulicy bez słowa żadnego odzewu. A tutaj? Nic bardziej mylnego. Nie wiem, może chodzi tu o to, że jako sportowiec nie jestem osobą anonimową w tym mieście, chyba dość możliwe. Jeśli dobrze liczyłem minęła mnie dokładnie jedna osoba. Jedna, która pozostała obojętna, a zaraz już znalazł się pewien starszy pan energicznie wymachujący rękami, który stał się moim przewodnikiem i tym oto sposobem nie spędziłem nocy jak się potem okazało, jakieś trzysta metrów od swojego miejsca zamieszkania na parkowej ławce. To była ta prawdziwa polska mentalność, a nie ta stereotypowa mówiąca o wielkich gburach nadużywających dość niecenzuralnych słów nie skorych do pomocy.
  Zrozumiałem czym jest ten fenomen polskich kibiców i polskiej siatkówki. Przed przyjazdem do Rzeszowa wiele słyszałem o tym siódmym zawodniku jakim była publiczność. Nie musiałem daleko szukać by znaleźć potwierdzenie tych słów. Wystarczył jeden mecz bym pojął dogłębnie znaczenie tych właśnie słów. Gdy grałem w Grecji nie da się ukryć, trybuny były zazwyczaj wypełnione, ale jeśli by się uparł znalazłby dość sporą liczbę osób będących niezbyt zainteresowanymi wydarzeniami na meczu. Kątem oka dostrzegało się kobietę czytającą gazetę, faceta grającego na telefonie czy kogoś jak przysypiał. Wtedy sądziłem, że to absolutnie normalne i że tak własnie wygląda doping. Sprawę z tego jak bardzo się myliłem, co do znaczenia tych słów zdała mi właśnie rzeszowska publiczność. Daję słowo, tego nie będą w stanie oddać żadne słowa. By zdać sobie sprawę z ich wagi należy samemu to przeżyć, na własnej skórze. Wystarczy wejść na halę, a człowiek już czuje gęsią skórkę na niemal całym ciele. Przy pierwszym oficjalnym meczu rozegranym w barwach Resovii stałem jak urzeczony patrząc na to widowisko jakie stwarzali kibice i miałem ochotę się uszczypnąć, dopiero mój przyjaciel Ignaczak przywołał mnie do porządku bo gdyby nie to, pewnie stałbym tak dalej. Powiedział wtedy do mnie przyzwyczajaj się Aleczku, bo u Polaczków jest mekka siatkówki. I chyba po tych właśnie słowach zacząłem się przyzwyczajać. Może w waszej lidze nie płacili kokosów, nie grali tutaj najlepsi zawodnicy z całego świata, ale każdy mecz, był nie lada widowiskiem. Przychodząc na halę przeciętny kibic mógł być pewny, że będzie świadkiem nie tylko widowiska na parkiecie jakie stwarzało dwunastu spoconych facetów ganiających za piłką, jeszcze większym widowiskiem było to, co tworzyli ci niesamowicie kibice. Będąc w samym środku tego piekiełka, gdy wszystkie kończyny odmawiały posłuszeństwa, a ty jedyne na co masz ochotę to odpoczynek to właśnie wtedy czujesz przypływ adrenaliny, jakże pożądanej w takich momentach. I gdybym mógł, dałbym im za to wszystkie złote medale, nie żartuję.
  Zrozumiałem, że dom to nie tylko cztery ściany. Dom to także osoby, jego mieszkańcy, goście, przyjaciele, panująca w nim atmosfera. Domem nie było tylko i wyłącznie trzypokojowe mieszkanie jedną ulicę od hali na Podpromiu. Domem ponoć było też miejsce, w którym czujesz się zupełnie swobodnie. I można by rzec, że dla mnie takim właśnie domem stało się moje nowe miasto. Doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że upłynie jeszcze wiele czasu zanim będę w stanie mówić w waszym języku bez żadnego zająknięcia i plątaniem go z moim ojczystym, a także z tego, że wreszcie będę w stanie poznać wszelkie zakątki Rzeszowa i opanować znajomość mapy do perfekcji. Mimo tego, zacząłem traktować to miasto jak swój drugi dom. Jak swoją bezpieczną przystań.
  Zrozumiałem, że nie warto płakać nad rozlanym mlekiem. Nie mogłem rozpamiętywać przeszłości. Nie mogłem cofnąć czasu, więc musiałem zrobić wszystko by teraźniejszość była lepszą wersją tego, co przeżyłem. Nie ma człowieka, który w swoim życiu nie zawiódłby się na osobie, który była dla niego ważna. Chyba każdy z nas musi choć raz doświadczyć na sobie tej zranionej miłości, a może zauroczenia. Czasem wydaje nam się, że ta druga osoba jest tą jedyną, tą z którą właśnie planujesz spędzi razem resztę życia, mieć gromadkę wspaniałych dzieci i pięknym dom na obrzeżach miasta. Osobę z którą wydaje ci się być niemal jak w bajce. Niestety, jak to w życiu już bywa, każda bajka ma swój koniec. Niestety moja nie posiadała szczęśliwego zakończenia, swoim końcem przypominała bardziej Titanica. Tym bardziej, że okazało się, że moja królewna była raczej jakby to delikatnie ująć wiedźmą. Wtedy wydawało mi się, że mój świat legł w gruzach. Wtedy czułem się jak totalny frajer i miałem poczucie, że moje życie nie miało sensu, brakowało mu kolorytu. Wtedy tak sądziłem. A jak jest teraz? Potrzebowałem zmiany, musiałem stamtąd wyjechać, zmienić otoczenie i stanąć na nogi. I wiesz co? Udało mi się to. Mówię to z pełną odpowiedzialnością. W porządku, może i czasem w dalszym ciągu w jakimś małym stopniu to co przytrafiło mi się z Olgą bolało, ale z każdym kolejnym dniem ból zanikał. Powoli zapominałem o tym, zupełnie. Siatkówka była dla mnie dobrą terapią, była lekiem na wszystko. Do tego spotkałem fenomenalnych ludzi, czego chcieć więcej?
  Zrozumiałem, że w życiu jest coś jeszcze poza piłką i kawałkiem siatki. Owszem, siatkówka wypełniała ogrom mojego dwudziestokilkoletniego życia i była momentami całym moim światem. Czasem jak narkoman w chwilach, gdy powinienem od niej odpoczywać, to ja tylko szukałem z nią kontaktu. Bo wtedy to ona była centrum mojego wszechświata, nawet rodzina nie była tak wysoko w mojej hierarchii, pomimo faktu, że moim marzeniem była duża i szczęśliwa rodzina. Nie miałem żadnych innych obowiązków prócz wstania rano, pójścia na trening, powrotu do domu, powtórnego udania się na trening wieczorny i tak w kółko. Może i niektórzy narzekaliby na monotonię, a może i popadliby w rutynę, jednak mnie to nie groziło. Zbyt bardzo kochałem ten sport, pomimo tego, że gdzieś w Grecji zgubiłem przyjemność jaką mi dawał to dalej było dla mnie wszystko. Przez długi czas nie dopuszczałem nawet do siebie myśli, że kiedyś trzeba będzie odwiesić buty na kołku i zająć się po prostu czymś innym. Nie przyjmowałem do wiadomości, że kiedyś skończę karierę. Tego, że kiedyś moje życie nie będzie już niczym tak wyjątkowym, jakie jest teraz. Tak naprawdę nigdy nie zastanawiałem się nad tym co ze sobą zrobię, gdy nadejdzie ten definitywny koniec. Czy zdołam uciec od sportu, który wypełniał moją ziemską drogę przez tak długi okres czasu? Nie ma na to większych szans. To był dla mnie ważny temat, jednak posiadałem ważniejszy. Ten, który był jednym z podstawowych zadań każdego faceta. Rodzina. Cudowna, kochająca żona i wspaniałe dzieci. Tak, o tym właśnie marzyłem. Zastanawiałem się kiedy i czy w ogóle spotkam kobietę z którą będę gotów spędzić resztę swojego życia. Osobę, którą obdarzę bezgraniczną i bezwarunkową miłością. Bo jak przekonałem się po czasie, to co czułem do Olgi nie było miłością. Skąd to wiem? Po prostu, uświadomiła mi to pewna osoba. Tak, to byłaś Ty.
 -Co taka piękna osoba jak ty, robi tutaj sama o tej porze w parku?-pytasz brunetki siedzącej po turecku na parkowej ławeczce
 -My się chyba nie znamy proszę..-wyrzuca w jednej chwili jednak zaraz dodaje- Aleh.-marszczy brwi
 -Nie bój się Inga, nie śledzę cię.-mówisz z uśmiechem- Wracam z wycieczki.-dodajesz unosząc delikatnie reklamówkę z zakupami
 -Nie zamierzałam cię o to posądzić.-kręci głową po czym wzdycha- Mogę cię o coś zapytać?-spogląda delikatnie w twoim kierunku na co ty potrząsasz delikatnie głową- Myślisz, że każdemu człowiekowi na świecie pisany jest ten jeden, jedyny?
 -Myślę, że każdemu z nas przytrafia się nieszczęśliwa miłość.-odpierasz
 -Tylko ile razy?-pyta nieco ciszej, a ty masz ochotę co najmniej ją przytulić
 -Jesteś tak fenomenalną osobą, że jestem pewien, że wreszcie ktoś odpowiedni to dostrzeże.
 -A ja jestem pewna, że znajdzie się kobieta, która będzie widziała w tobie nie tylko siatkarza, tak jak ja.
 -A kogo prócz tego we mnie widzisz Ingo?-pytasz
 -Wyjątkowego faceta o wielkim sercu dzielnie walczącego z polskością.-śmieje się cicho
 -Nie wiem czy ja jestem wyjątkowy, bo jeśli tak, to jaka jesteś ty?
 -Nudziara, dorabiająca jako hostessa z jedną przyjaciółką i starym samochodem, lubiąca literaturę angielską, co w tym tak niezwykłego Aleh?
 -Twoje wnętrze.-uśmiechasz się nieśmiało
 -Z moimi organami wszystko w porządku.-rzucasz żartobliwie
 -Och, no wiesz co miałem na myśli. Jak to się mówi po polsku..-zamyślasz się szukając słowa
 -Chodziło ci o ducha Aleczku?
 -Chyba tak, chodziło mi chyba o to.-kiwasz głową, a ona uśmiecha się najpiękniej na świecie. Uśmiecha się tak, że kompletnie tracisz kontakt z rzeczywistością. Toniesz w jej oczach.
  Zrozumiałem po tej rozmowie jedną ważną rzecz. Dopiero wtedy pojąłem tą rzecz, która była przecież zupełną oczywistością. Zrozumiałem, że nie jesteś dla mnie już obcą osobą. Pojąłem, że nie jesteś mi obojętna. Bo przecież gdyby tak było czy uśmiechałbym się mimowolnie na twój widok? Na wspomnienie twojego każdego speszonego uśmiechu? Tej głębi błękitnych oczu? Twojego zakłopotania, gdy Twoje oczy napotykały moje? Zdecydowanie to nie była obojętność. I byłem niemal pewien, że Ty masz dokładnie taki sam mętlik w głowie.
 -Chyba powinieneś już iść.-mówi
 -Dlaczego?
 -Bo chcę trochę pobyć ze sobą, a przy tobie nie umiem powiedzieć poprawnie zdania po polsku.-odpowiada ci cicho- Proszę.
 Zrozumiałem co się właśnie działo w mojej i twojej głowie w tym właśnie momencie. Dotarło do mnie wreszcie to słowo, którego mi brakowało. Zrozumiałem w czym leżała przyczyna Twojej prośby. Bo chyba poczuliśmy do siebie coś więcej Ingo. Coś, czego ogrom wciąż staram się zrozumieć.

~*~
Witam w to słoneczne sobotnie popołudnie. Rozdział dodaje dzień wcześniej, gdyż korzystając z wakacji odwiedzam rodzinne strony, czyli okolice pojezierza łęczyńsko-włodawskiego, a że jutro szykuje się nieco większa impreza, istniałoby ryzyko iż rozdział mógłby się nie pojawić.
Cieszę się, że przypadł Wam do gustu styl tego opowiadania jak i sama postać Alka. Słowo harcerza, że zrobię wszystko co w mojej mocy by to utrzymać aż do samiutkiego końca. To opowiadanie jest ważne dla mnie bo jest jednym z moich pożegnań i chcę by wypadło jak najlepiej i nie chcę Was zawieść.
Jeszcze raz dziękuję za tak dobre przyjęcie, serce rośnie czytając komentarze!
Miłego weekendu, trzymajcie się!
wingspiker.

| ask | Zbyszek |

17 komentarzy:

  1. Całe szczęśie, że nasz Alek zrozumiał tyle rzeczy. Nasz poslki klimat <3 Relacje Alek Inga idą w bardzo dobrą stronę, na kilometr widać, że nasi bohaterzy nie są sobie obojętni, co cieszy :D Całokształt jak zwykle bajka :3 Miłego wyjazdu :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zobaczymy jak to się dalej potoczy :) Nie przesadzaj mi z tą bajką :P

      Usuń
  2. Jeja cuudnee <3 <3

    OdpowiedzUsuń
  3. cudo *.* w cumie to jak zwykle, inaczej być nie może ;))

    OdpowiedzUsuń
  4. Alek w melancholijnym wydaniu bardzo mi się podoba :)
    Nie dziwię się, że przyjmującemu tak bardzo spodobało się w naszej ojczyźnie, w końcu Polska to nie tylko wódka i grono malkontentów. Dobrze, że udało mu się dostrzec coś głębszego, piękniejszego :)
    A Inga zdaje się być bardzo intrygującą osobą :)
    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  5. Tak idealnie oddałaś postać Alka, że mimowolnie się uśmiechałam.
    Miałam wrażenie, jakby on sam to opowiadał.
    To jest rewelacyjne.
    Sposób w jaki Alek mówił o Polsce...
    To było wspaniałe. Sama nie wiem co powiedzieć.
    Inga i Alek zbliżają się do siebie, to widać. Nie pozostaje nic innego jak życzyć im szczęścia.
    Pozdrawiam ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Serce rośnie czytając Twój komentarz, dziękuję pięknie ♥

      Usuń
  6. Doskonale piszesz z perspektywy Alka. Świetnie to się czyta :) Inga chyba będzie jego przewodniczka po Rzeszowie i nie tylko :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Magia. Nie mogłam przestać pisać.
    Inga i Alek zbliżają do się siebie, podoba mi się to.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przestać pisać, tak! Już sama nie wiem co piszę. Nie mogłam przestać czytać.

      Usuń
    2. A mnie się podoba, że Tobie się podoba (:

      Usuń