piątek, 19 września 2014

Jestem.


  Jestem wciąż tu, gdzie przybyłem ponad pięć lat temu. Jakieś tysiąc osiemset dwadzieścia pięć dni, czterdzieści trzy tysiące osiemset godzin i cały ogrom sekund temu. Spory kawał czasu minął od momentu kiedy wysiadłem z samolotu na rzeszowskim lotnisku bez większych informacji ani racjonalnych powodów mojego wyboru tego właśnie miasta i kraju. Wtedy sądziłem, że Polska będzie raczej czymś w rodzaju przystanku do prawdziwej kariery, takiej z prawdziwego zdarzenia. Myślałem, że przez sezon zagram najlepiej jak będę potrafił, zauważą mnie skauci z dobrych włoskich czy rosyjskich klubów i będę grał w najlepszej lidze świata. Jednak im dłużej tutaj byłem tym bardziej zmieniałem swoje zdanie. A jak było teraz? Teraz to były diametralnie różne opinie. Bo przede wszystkim właśnie tutaj grałem w jednej z najsilniejszych lig świata. Tutaj tak naprawdę wszystko zaczęło się dla mnie na nowo, zarówno dla siatkarza jak i człowieka. Tak naprawdę to Rzeszów ukształtował mnie i całe moje życie. Może nie samo miasto, ale ludzie i wydarzenia jakie mnie tu spotkały. Dzięki temu jestem dziś o wiele silniejszy. O wiele bardziej doświadczony przez życie. Przeżyłem tu jednocześnie najwspanialsze i najgorsze chwile swojego życia, zarówno zawodowego jak i prywatnego. Owszem, w tych trudnych chwilach chciałem jak najszybciej spakować walizki i wyjechać gdzieś daleko stąd. Wtedy jednak przychodziło otrzeźwienie bo przecież wiedziałem jak mocno wrosłem w to miasto, w tą społeczność. Nie mogłem przecież tak po prostu wyjechać. Przecież teraz tu był mój dom, a w końcu wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej, prawda? Bo tak właśnie traktowałem Polskę i Rzeszów, jak swój rodzinny dom. Pomimo wszystko co tu przeszedłem i jak wiele cierpiałem. Wbrew wszystkim i wszystkiemu.
  Jestem wydawać się mogło wciąż dokładnie tym samy człowiekiem zewnętrznie, ale tak naprawdę w środku byłem kimś innym. Odkąd sięgałem pamięcią byłem uśmiechniętym od ucha do ucha, gotowym do pomocy bez względu na okoliczności facetem. W zasadzie wciąż tak było, choć z pewnością do tych i innych spraw podchodziłem raczej z dozą ostrożności. Chociaż nie dawałem tego po sobie poznać to w środku raczej nie byłem już tak przesadnie pewny siebie i twardo stąpający po ziemi. Gdzieś w głębi serca czułem strach. Czułem dziwną niepewność w kontaktach z ludźmi. Dlaczego? Chyba po prostu bałem się, że znów stracę osobę, która stanie się dla mnie całym światem. Drugiego razu nie potrafiłbym przeżyć, w zasadzie nie wiem w dalszym ciągu czy ten pierwszy mi się udało przetrwać bo czasami wydaje mi się, że w pewnym stopniu nie dałem sobie z tym rady. Było tak, raczej na pewno. 
  Jestem wciąż tym samym Alkiem, który zakochał się w Tobie nawet pomimo tego, że według Ciebie to było niemożliwe. Nasze pierwsze spotkanie pamiętam jakby to było dosłownie chwilę temu. No może do końca nie można nazwać tego spotkaniem bo dostrzegłem Cię na meczu. Wystarczył zaledwie ułamek sekundy byś zawładnęła moim umysłem na dobre. Czy to była miłość od pierwszego wejrzenia? Nie mam ani nigdy nie miałem ku temu żadnych, nawet najmniejszych wątpliwości. Zostałem porażony tym uczuciem jak gromem z jasnego nieba. Na początku nie będę ukrywał, starałem się opierać temu uczuciu, ale z każdym kolejnym dniem, a nawet minutą ono przybierało na sile. A ja z każdą kolejną sekundą wariowałem zupełnie tracąc kontrolę nad swoim umysłem i duszą. Przez chwilę miałem nawet okrutną nadzieję, że to przejdzie tak samo jak przeziębienie. Ale przecież to nie miało prawa nawet przez sekundę dać mi spokoju. Dopiero po czasie do tego doszedłem. To było mniej więcej w chwili w której, gdy zupełnie straciłem nadzieję na spotkanie z Tobą ni stąd ni zowąd wpadliśmy na siebie przypadkiem. Wtedy wiedziałem, że to musi być przeznaczenie. Nigdy nie wierzyłem w zasadzie w przypadki. Byłem raczej zdania, że w naszym życiu wszystko dzieje się z jakiegoś powodu. Tak samo na mojej drodze Bóg postawił mi Ciebie, wiedziałem, że to musi mieć jakiś głębszy sens, który odkryję po jakimś czasie. A ten poznawałem z każdą kolejną chwilą spędzoną z Tobą, ale tak naprawdę utwierdziłem się w nim dopiero, gdy zabrakło Cię obok. Żałuję, że wcześniej nie potrafiłem być tego pewien. Ale teraz mogę tylko gdybać i zastanawiać się co by było gdyby, ale nie pora i miejsce na to. 
  Jestem tym samym człowiekiem, który stracił dla Ciebie głowę. Pamiętam nasze wspólne początki. Długo wzbraniałaś się przed myślą, że ktokolwiek mógł Cię pokochać. Tak samo jak obydwoje wzajemnie się onieśmielaliśmy i peszyliśmy pod wzrokiem tego drugiego. Zachowywaliśmy się trochę jak zauroczone nastolatki. Jednak z czasem to ulegało samoistnej zmianie. Z każdym kolejnym spotkaniem co raz bardziej się przede mną otwierałaś, co raz bardziej mi ufałaś. A ja co raz bardziej się w Tobie zakochiwałem. Za każdym Twoim widokiem moje serce waliło jak oszalałe jak gdyby chcąc wyrwać się z piersi i zacząć żyć własnym życiem. A do tego z chwilą rozstania pragnąłem zobaczyć Cię znów jak najszybciej. Coś jak narkoman po odstawieniu na chwilę narkotyku, zawsze chce więcej. Mniej więcej tak się czułem jak nie było Cię obok. Powiedziałbym, że takie chwile były dla mnie istną udręką. Choć może tego nie kontrolowałem to uzależniłem się od Ciebie, od Twojej obecności. Wypełniałaś każdą sekundę mojego życia. I nie ważne gdzie bym był. Na boisku, w supermarkecie, w hotelowym pokoju przez meczem. Zawsze oczami wyobraźni widziałem właśnie Ciebie. Widziałem jak się nieśmiało uśmiechasz i spoglądasz na mnie tymi swoimi cudownym błękitnymi oczami. Czułem Twój delikatny dotyk, smak Twoich malinowych ust i czułem ten słodki zapach Twoich ulubionych perfum. Najzwyczajniej w świecie wariowałem, gdy nie było Cię obok...
   Jestem tym samym człowiekiem, który stracił niemal cały swój świat. W życiu już tak chyba bywa, że zawsze, gdy wydaje nam się, że nie da się być bardziej szczęśliwym nagle okazuje się jak cienka jest granica szczęścia i smutku. To pokazało mi, że człowiek tak naprawdę nawet w najlepszym okresie swojego życia balansuje na granicy. Dlatego trzeba cieszyć się z każdego kolejnego dnia bo jest on na cenę złota. A taki właśnie był dla mnie każdy dzień spędzony właśnie z Tobą. Mogło się walić i palić, ale mając Cię przy sobie czułem się jakbym żył w swoim własnym świecie. W swojej własnej bajce, a ta ma swój koniec i wiedzą to nawet dzieci. Sądziłem, że moja będzie trwać wiecznie, przez następne kilkadziesiąt lat. Dlaczego byłem tak naiwny? Ale z drugiej strony czy mogłem przewidzieć to wszystko? Nie było takiej możliwości, niestety... Oddałbym dosłownie wszystko by wrócić czas. By znów był ten feralny poranek. Bym zapytał Cię wprost o powód Twojego zmartwienia. Żebym nie pozwolił Ci wyjść z mieszkania. Teraz bym tak zrobił. Jednak wtedy nie mogłem wiedzieć, że widzimy się po raz ostatni. Nie mogłem przecież się nawet z Tobą pożegnać. Na pewno nie w taki sposób jaki bym chciał. Nie zdążyłem powiedzieć Ci tak wielu rzeczy za które biję się głęboko w pierś. Przede wszystkim nie zdążyłem powiedzieć Ci najbardziej szczerze jak potrafiłem, że Cię kocham i chcę  Tobą spędzić resztę życia. Owszem, te słowa już padały w naszych rozmowach, ale chciałem to zrobić wedle zwyczaju pytając Cię o to, czy zostaniesz moją żoną. Ale nie zdążyłem.. Pytałem i wciąż pytam o to Boga. Pytam go dlaczego mi to zrobił. Dlaczego odebrał mi największą miłość mojego życia? Zastanawiałem się czym sobie zasłużyłem na taki właśnie los. Albo czym zasłużyłaś sobie Ty. Na świecie ludzie popełniali samobójstwa, kończąc za szybko swoją ziemską wędrówkę bo nie chcieli już żyć. A przecież Ty chciałaś. Miałaś niesamowitą chęć życia. Przecież nosiłaś w sobie kolejne życie... Choć minęło już tyle czasu odkąd Cię ze mną nie ma to ja wciąż pamiętam. Pamiętam absolutnie każdy szczegół związany z Tobą. Ponoć czas leczy rany, ale w moim przypadku to chyba tak nie działa. W mojej pamięci wciąż jesteś żywa. Pomimo pięciu długich lat ja wciąż tęsknie. I ta tęsknota czasem doprowadza mnie do szaleństwa. Momentami wydaje mi się, gdy rano leżę w łóżku, że słyszę Twój aksamitny głos podśpiewujący w kuchni piosenki. Czasem mam wrażenie, że czuję Twoje ciepło, gdy tylko zamknę oczy i gdy chcę przytulić Cię jak zawsze to wtedy dociera do mnie, że przecież to niemożliwe. Ostatnio wydawało mi się nawet, że Cię widzę. Z czasem miało być lepiej, ale nie jest. On nie leczy ran, on je rozdrapuje. Bo im bardziej zdaję sobie sprawę z tego jak długo egzystuję już bez Ciebie to przeraża mnie fakt ile jeszcze będę musiał znieść takich lat. I w takich właśnie chwilach przychodzą z pomocą przyjaciele i rodzina. Słowo daję, gdyby nie ich obecność to z całą pewnością już dawno skończyłbym w wariatkowie. To dzięki nim trzymam się jakoś w pionie. Choć muszę przyznać, że teraz jest zdecydowanie lepiej aniżeli jeszcze kilka miesięcy temu. Ale czemu się tu dziwić? Chyba nie ma na tej planecie człowieka, który potrafiłby pogodzić się z odejściem ukochanej osoby. Taka chwila po prostu nigdy nie nastaje bo nie można tego przyjąć tak po prostu do wiadomości. Na pewno nie bez emocji. 
  Jestem samotny pomimo tego, że wciąż otaczają mnie ludzie. Długo dochodziłem do siebie. Przez pierwsze tygodnie kompletnie odizolowałem się od świata. Chciałem być sam, nie potrzebowałem w tej chwili głupich słów pocieszenia. Musiałem sam sobie poradzić z tym co mnie spotkało. Nie wyszło mi to zbyt dobrze. Rzekłbym nawet, że poniosłem dość sromotną porażkę z samym sobą. To mnie zupełnie przerosło. Wymknęło mi się spod kontroli. Oplotło mnie jak bluszcz i nie chciało za nic puścić. I robiło to długo, odcinając przez dłuższy czas zdolność do jakiegokolwiek racjonalnego myślenia. Nie mówię już o funkcjonowaniu, bo momentami zachowywałem się z całą pewnością jak obłąkany. Nawet siatkówka, tą, którą przecież kochałem niemal całym sercem i która była dla mnie prawie, że całym życiem nie dała ukojenia. Nawet tam nie potrafiłem choć na sekundę zapomnieć o tym wszystkim, co każdego kolejnego dnia co raz bardziej sprowadzało mnie do parteru. Bo Twoje odejście to był dla mnie zdecydowany cios poniżej ciosa. A potem życie codzienne co raz bardziej mnie ciągnęło w dół, kopało leżącego. Nie potrafiłem znaleźć niczego ani nikogo w swoim życiu kto pomógłby mi wstać z ziemii. Kogoś kto dałby mi nadzieję na to, że jeszcze mogę się podnieść. I wiesz co? Znalazł się ktoś taki. Nie, to nie było inna kobieta. Nikt nie mógł równać się z Tobą. To był facet, który mówił tyle, że wyglądał jakby miał słowotok. Czasem zachowywał się jakby miał zaawansowane stadium nadpobudliwości i został wyjęty żywcem z kabaretu. To był Krzysiek. Ten sam, który był duszą towarzystwa i bawił do łez. To on mi pomógł. On jako pierwszy zauważył, że coś jest nie tak. To on pierwszy dowiedział się co się stało, choć nie ode mnie. To on wyciągnął w moim kierunku rękę. Nie rzucał w moim kierunku ckliwych przemówień o tym, że będzie dobrze. Nie pocieszał mnie, że świat nie kończy się na jednej kobiecie, bo wiedział, że mój się właśnie skończył. Po prostu był. Wysłuchał mnie kiedy potrzebowałem się wygadać i dać upust swoim emocjom skumulowanym w moim wnętrzu. W zasadzie za wiele mi nie powiedział, ale on wiedział, że nie oczekiwałem tego od niego. Nie musiał mówić jak najęty starając się mnie zagadać czy rozweselić. Wystarczyło parę jego słów, jakże dobitnych, które otwierały mi umysł i pozwalały powoli, małymi krokami wracać do żywych. Jak prawdziwy przyjaciel był obok, gdy potrzebowałem drugiego człowieka. Gdyby nie on nie wiem czy odnalazłbym się w tej sytuacji. Możliwe, że rzuciłbym granie i wróciłbym na Białoruś i zajął się czymś mało pożytecznym. 
 -Czas na pogadankę wychowawczą?-pyta cię Ignaczak
 -Nie, myślę, że raczej nie.-kręcisz przecząco głową
 -Wiesz Alek, życie to nieustanne pasmo wzlotów i upadków. Wzlot, upadek, wzlot i tak w kółko. Czasem po fenomenalnym wzlocie następuje równie spektakularny upadek. Wtedy najważniejsze jest to żeby się podnieść pomimo złamanego karku i kilku żeber. Boli i zawsze będzie czuł skutki tego upadku, ale mimo to musisz wstać i znów wpaść w koło prawidłowości i zaliczyć wzlot pomimo ryzyka, że znów spadniesz. Bo wiesz, życie to nieustanne ryzyko, kto nie ryzykuje ten nie ma szans na szczęście. To taka gra, tylko, że tu możesz przegrywać i przegrywać, ale wynik końcowy tak naprawdę zostanie rozstrzygnięty w tie-breaku tam na górze.-wskazuje na niebo- Człowiek w życiu musi zaliczyć bliskie spotkanie z ziemią by tej jeden, jedyny raz dotknąć nieba.
  Jestem Twój i już zawsze tak będzie. Zawsze będę Cię kochał. Już do końca życia będę za Tobą tęsknił. Już zawsze będziesz największą miłością mojego życia i tego nie zmieni nic ani nikt. Moje serce zawsze będzie już bić dla Ciebie. Może kiedyś nadjedzie chwila w której spotkam kogoś wartego uwagi. No właśnie, może. Upłynęło jeszcze zbyt mało czasu. Pomimo, że to już pięć lat, to wciąż wydaje mi się, że to było wczoraj. Za każdym razem, gdy wieczorem dzwoni telefon zrywam się niemal na równe nogi z przerażenia, a wtedy okazuje się, że to Igła lub któryś z kolegów dzwoniący z pytaniem czy nie wybiorę się z nimi na piwo. To kolejny etap terapii Igły jak to sam określił. Muszę przyznać, że całkiem nieźle mu idzie. Muszę pamiętać by mu za to podziękować. Znowu. Po raz setny. I tak w kółko. Nigdy nie będę w stanie mu się za to odwdzięczyć, tak samo jak Bogu, który pozwolił mi przez te kilkanaście miesięcy być najszczęśliwszym człowiekiem na świecie, nawet pomimo faktu, że potem mi to wszystko zabrał. Teraz już wiem dlaczego to zrobił. Byłaś przecież aniołem, stworzeniem niebiańskim, a przecież te nie żyją na ziemii. Potrzebował Cię w swoich szeregach, dostałaś wezwanie i musiałaś się na nie stawić. Wierzę, że jeszcze kiedyś się spotkamy. Wierzę, że będziemy kiedyś razem szczęśliwi aż po wieczność. Czekam na tą chwilę, choć wiem, że do niej jeszcze długie lata spędzone bez Ciebie. Ale ja wiem, że patrzysz na mnie z góry. Wiem, że masz mnie w swojej opiece i jesteś moim aniołem stróżem. A ja zrobię wszystko żeby Cię nie zawieść..




  
KONIEC



~*~
Tym oto sposobem dobrnęliśmy do końca opowieści Alka. Szczerze mówiąc nie wiem co mam napisać. Trudno zebrać mi myśli. Nie wiem nawet kiedy to minęło. Dopiero publikowałam przecież prolog w wakacje, a tu już za chwilę koniec pierwszego miesiąca nauki i MŚ. Czas leci jak szalony, nieprawdaż? Nie potrafię się żegnać, aczkolwiek się postaram. To moje przedostatnie dzieło, ciężko się nie wzruszyć. Moja kariera na bloggerze dobiega absolutnemu końcowi. Wiecie doskonale, że to nie do końca mój wybór, gdybym mogła, pisałabym na pewno dalej, ale nie pozwalają mi na to obowiązki. Już teraz ciężko mi było o regularność w publikacjach, nie myślę, więc co by było gdy szkoła się rozkręci na dobre. 
To opowiadanie tak jak zapowiadałam było czymś zupełnie innym. Wyłamało się z kanonu typowego lovestory dziewczyny i siatkarza. Nie było tu przesadnej ilości dialogów, słodzenia, sielanki. Tu było dość.. emocjonalnie, jeśli to dobre słowo. Starałam wcielać się w rolę Alka i jak gdyby jego oczyma w formie kartki z pamiętnika pisać o tym co przeżył. Nie mnie to oceniać jak mi wyszło, mam nadzieję, że całkiem przyzwoicie. Jednocześnie cieszę się, że udało mi się dotrwać do końca, bo nie powiem by było to opowiadani łatwe do pisania, ale i jednocześnie czuję smutek bo zamykam kolejne już swoje dzieło w które przelewałam tyle emocji. Włożyłam całe serce w to, by efekt finalny był jak najlepszy. Wiem, że dziś jest krócej, ale jest dość treściwie, bez zbędnych rozwodzeń. Mam ogromną nadzieję, że Was nie zawiodłam, jeśli tak to przepraszam. Przepraszam też za wszelkie błędy, niedomówienia i typ podobne, jestem tylko człowiekiem i staram uczyć się na błędach. Dziękuję za to, że byłyście tutaj ze mną, naprawdę wiele to dla mnie znaczy! Dziękuję Wam za każdą minutę z Waszego cennego czasu poświęcaną na czytanie moich wymysłów wyobraźni. Po prostu Wam ogromnie DZIĘKUJĘ. 
Niezmiernie miło mi było dla Was pisać, czysta przyjemność.
Trzymajcie się ciepło i nie szczędźcie jutro gardeł, ja na hali na pewno nie będę!
Ściskam po raz ostatni tutaj,
wingspiker.


| ask | duet | Zbyszek |




niedziela, 7 września 2014

Straciłem.


  Straciłem w całym swoim życiu wiele rzeczy i osób. Tych mniej lub bardziej ważnych. Mających mniejszy bądź też większy wpływ na to jakim człowiekiem jestem obecnie i w jakim miejscu się znajduję. Bo przecież w naszym życiu nic nie dzieje się przez przypadek. Wszystko ma jakiś sens, choć czasem może nam się wydawać wręcz przeciwnie. Bywa, że dopiero z upływem czasu dostrzegamy jak wielką wartość wniosło to do naszego życia. Często dopiero po stracie uświadamiamy sobie jak wiele nas to kosztowało. I właśnie wtedy boli najbardziej. Nie miesiąc, dwa czy tydzień po. To właśnie wtedy następuje to apogeum bólu, który wydziera się z naszego wnętrza. To ona rozrywa nas na miliony małych części do środka. I to właśnie wtedy uświadamiamy sobie, że straciliśmy ogromnie wiele.
  Straciłem w swojej karierze wiele punktów. Wiele tytułów i nagród, które były na wyciągnięcie ręki. Z początku wydawało mi się to być największymi porażkami mojego życia. Dopadało mnie o tyle przygnębienie, co okropna złość. Nie na drużynę czy poszczególnego kolegę z zespołu, na siebie samego. Dlaczego? Bo wiedziałem, że mogłem wygrać, a mimo to nie potrafiłem dać z siebie tyle ile bym wymagał. Po porażkach wydawało mi się, że moje życie nie ma sensu tak samo jak to co robię. Czasem zdarzały się i myśli, co by było gdybym nie został siatkarzem, może z większym powodzeniem uprawiałbym inną dyscyplinę sportu? Wtedy wydawało mi się, że to wielce prawdopodobne. Jednak zawsze, nie ważne ile by to trwało, te myśli przechodziły. Bo przecież doskonale wiedziałem, że siatkówka to jedyny i najlepszy wybór jakiego mogłem dokonać. Bo to było właśnie moje przeznaczenie i życiowy cel. Nie być przeciętnym zawodnikiem ligi podwórkowej w koszykówkę czy piłkę ręczną i nie być zadowolonym ze swojego życia. Bo gdyby nie siatkówka nie zwiedziłbym tylu pięknych miejsc na świecie. Nigdy nie poznałabym tylu fantastycznych ludzi, którzy pojawili się na mojej życiowej drodze czy to w Grecji czy w Polsce. Za nic na świecie nie spotkałbym nikogo tak wyjątkowego jak Ty. A już tym bardziej nie odnalazłbym tego brakującego elementu układanki jakim było życiem. A przecież tym elementem byłaś właśnie Ty. Nikt inny.
  Straciłem poczucie czasu. Ale czy to dziwne skoro całym sercem szczerze pokochałem Rzeszów jak i Polskę? Owszem, na początku czułem się trochę nieswojo i byłem nieco przytłoczony różnego typu stereotypami o Was, Polakach, czy też zupełnie odmienną kulturą, jednak z czasem zupełnie do tego przywykłem. Z każdym kolejnym dniem spędzony na polskiej ziemii co raz bardziej czułem się jak w domu.
I tak właśnie mijały kolejne dni, tygodnie i miesiące. Szczerze powiedziawszy nie mam nawet pojęcia kiedy ten czas minął. Jak to się u Was mówi, szczęśliwi czasu nie liczą, tak? Zdecydowanie było w tym wiele prawdy. Bo tutaj wreszcie poczułem się szczęśliwy, w najgłębszym tego słowa znaczeniu. Dopiero w Rzeszowie poznałem prawdziwe znaczenie pewnych życiowych wartości takich jak przyjaźń, ale też przede wszystkim miłość. Bo właśnie tu moje serce zabiło mocniej, a umysł oszalał. Wtedy na dobre zapomniałem o tym, co wydarzyło się w Grecji. Dostrzegłem wtedy, że tak naprawdę nigdy jej nie kochałem, bo to, co poczułem do Ciebie było o wiele silniejsze aniżeli to uczucie, jakim darzyłem Olgę. To było coś, czego jeszcze nigdy w swoim życiu nie zaznałem i chyba długo mogę już nie zaznać. Choć przyszło zupełnie niespodziewanie i nieoczekiwanie i z początku zburzyło mój świat i wywróciło go o trzysta osiemdziesiąt stopni, to gdybym mógł cofnąć, to przeżyłbym tą chwilę jeszcze raz, dokładnie tak samo. Ktoś mógłby spytać dlaczego? Otóż, mogę powiedzieć to z pełną odpowiedzialnością, byłaś jedną, a nawet najlepszą rzeczą jaka przydarzyła się w moim życiu. Wcale nie był to medale, trofea i różnego rodzaju wyróżnienia jakie otrzymałem, czy sam wybór siatkówki, który de facto również był jednym z ważniejszych w moim życiu. Czasem jednak przychodzi w życiu taki moment kiedy zawodowe sukcesy przestają być tak ogromnie ważne, a na pierwszy plan wysuwa się coś zupełnie innego. To jest ten moment w którym tracisz absolutną kontrolę nad swoim umysłem i sercem. Gdy Twój umysł nieustannie zaprzątają myśli o kobiecie. Gdy nie ma w zasadzie ani sekundy w ciągu całego dnia byś o niej nie pomyślał. To jest właśnie ten moment w którym uświadamiasz sobie, że zwariowałeś na punkcie kobiety, a do tego prawdopodobnie jest ona tą jedyną, z którą zechcesz spędzić resztę swoich dni. I tak właśnie było ze mną.
  Straciłem głowę do wielu spraw, które kiedyś były dla mnie priorytetowymi, a dziś są mi zupełnie obojętne. Kiedyś przejmowałem się opinią innych i dość często czytałem różnorakie opinie na swój temat. Teraz już tego nie robię. Nie można przejmować się opinią ludzi, którzy nawet Cię nie znają. Teraz to wiem, kiedyś bardzo przeżywałem wszelkie negatywne opinie na swój temat. Dziś wiem, że to było niemądre. Bo ludzie, którzy znają nas tylko z widzenia czy innych źródeł mogą posiadać prawdziwą opinię na Twój temat? Nie ma na to najmniejszych szans. Zrozumiałem to dzięki Tobie. Przestałem czytać to, co inni sądzą o mnie. Nie obchodziły mnie czyjeś zdanie na mój własny temat, osoby mówiące co powinienem, a czego nie. Zdaniem z którym się liczyłem, to było zdanie mojej rodziny, najbliższych przyjaciół, ale przede wszystkim z Twoim. Bo to właśnie byli ludzie na których zależało mi najbardziej i dla których gotów byłem zrobić absolutnie wszystko. Nawet i przychylić nieba, jeśli to byłoby konieczne. Bo to właśnie zrobiłby każdy człowiek dla kogoś ważnego w swoim życiu, czyż nie? To zdecydowanie pytanie retoryczne. Kiedyś też pomagałem wszystkim dookoła na wszelkie możliwe sposoby, często zapominając o sobie samym i gdy ja jej potrzebowałem, zostawałem sam. Nie chodzi o to, że stałem się większym egoistą. Bo w dalszym ciągu jestem gotów do pomocy swoim najbliższym, jednak nie jestem już tak wielką siostrą miłosierdzia jak to bywało dawniej. Trzeba znać umiar w życiu, tak samo i w tym. Kiedy byłem tych kilka lat młodszy zbyt mocno przywiązywałem się do ludzi. Zbyt szybko dawałem im cząstkę siebie, a oni odchodząc z mojego życia dość nagle pozostawiali mnie z wewnętrzną pustką i żalem. Może byłem zbyt otwarty? Możliwe, choć po prostu taka była i w dalszym ciągu jest moja natura. Teraz wiem, że z większą ostrożnością należy handlować jakby to ująć, swoim ja. Nie obdarowywać byle kogo pokładami zaufania i przywiązania. Bo to zarezerwowane jest tylko i wyłącznie dla osób wyjątkowych. A przecież Ty byłaś dla mnie absolutna wyjątkowa i jedyna w swoim rodzaju...
 -Widzę miłość kwitnie.-zauważa libero rzeszowskiej drużyny i jednocześnie Twój bliski przyjaciel
 -Skąd nagle taki wniosek Krzysiu?
 -Bo się szczerzysz jak głupi od dłuższej chwili trzymając w ręce telefon.-zauważa, a ty orientujesz się, że trzymasz ten właśnie przyrząd w dłoniach- Mam szukać jakiegoś wdzianka na weselicho?-szczerzy się
 -Co?-marszczysz brwi
 -Tak cię wzięło mój drogi kolego, że dzwony kościele już słychać jak stąd do Afryki.
 -Nie przesadzaj.-odpowiadasz mu zupełnie niewzruszony jego proroctwami
 -Ja bym przesadzał? Nie ma takiej opcji! Tak samo mówiłem Gawronowi i co? Ochajtał się w tym roku.-mówi trumfalnie
 -Jesteś wróżką czy siatkarzem, bo już nie wiem?
 -Za dziesięć lat, jak już będziesz mieć gromadkę dzieci i wspaniałą żonę i będziesz mieszkał gdzieś w słonecznej Italii przykładowo to wspomnisz słowa swojego fantastycznego przyjaciela.
 -Lepiej skończ prorokować i idź do domu bo ostatnio rzadko tam bywasz.
 -Za to ty wręcz przeciwnie przyjacielu i zaczynam się bać, że zostaniesz pantoflarzem, mam złożyć jaki protest do Ingi? Nie wiem, przykuć się do twoich drzwi i strajkować?
 -Jakoś sobie poradzę, ale dzięki za troskę Krzysiu.-śmiejesz się z wymysłów jakże bujnej wyobraźni swojego przyjaciela by po chwili opuścić szatnię.
  Straciłem w życiu zbyt wiele czasu na mało istotne sprawy i osoby. Nie ma chyba na tym świecie osoby, która nie żałowałaby swych czynów, wypowiedzianych słów. Nie ma też człowieka, który choć raz w życiu nie żałowałby straconego czasu. Niejednokrotnie chce się czasem cofnąć czas i przeżyć tą samą chwilę powtórnie, z tym wyjątkiem, że tym razem, w swoim mniemaniu, o wiele lepiej. Jednak czasu nie można cofnąć. Nie można też rozpamiętywać w nieskończoność tego, co się wydarzyło. Czas biegnie dalej, a my zamiast iść naprzód tkwimy w martwym punkcie w przeszłości. Przez pewien czas i ja tkwiłem w takim właśnie punkcie. To było pod koniec mojego pobytu w Grecji. Obwiniałem się za rozpad związku z Olgą. Biłem się z myśli i domysłami nie potrafiąc zrozumieć jak mogłem niczego nie zauważyć i pozwolić na to wszystko co się stało. Życie szło do przodu, a ja wciąż stałem w miejscu. Potrzebowałem jakiegoś impulsu by ruszyć w końcu do przodu, by czas przestał uciekać przez palce. Dopiero poznanie Ciebie sprawiło, że odżyłem i przestałem rozpamiętywać to wszystko. Zostawiłem to po prostu za sobą. Zamknąłem ten rozdział w swoim życiu wraz z tym wszystkim, co przytrafiło mi się w Grecji, wszystkie dobre i złe rzeczy poszły w niepamięć. Bo właśnie w Rzeszowie zacząłem pisać na nowo karty swojej historii, nowy rozdział swojego życia, lepszego życia jak się potem okazało. Przestałem marnować życie na przeszłość i skupiłem się przede wszystkim na przyszłości,a tą widziałem w kolorowych barwach. Wręcz w niebiańskich. Bo Ty byłaś moją przyszłością, przynajmniej tak wtedy miało być...
 -Wiesz co ostatnio powiedział mi Krzysiek?-pytasz jej kiedy obserwujesz jej zwinne ruchy w kuchni
 -Znając jego naturę filozofa i kabareciarza to na pewno coś rozbrajającego.
 -Zaszantażował mnie, że jeśli się z tobą nie ożenię to nie tylko mnie udusi to sam to zrobi.-śmiejesz się kręcąc głową
 -Groźby nie są karalne?-pyta wyraźnie rozbawiona tym co właśnie jej powiedziałeś
 -Masz dobry humor.-zauważasz
 -Dzięki tobie ostatnimi dniami ciągle go miewam.-uśmiecha się spoglądając wprost na ciebie swoimi przeraźliwie błękitnymi niczym niebo tęczówkami w których potrafisz dostrzec nie tylko ciepło i szczęście, ale też i uczucie.Momentalnie stajesz niemal przed nią o otulasz ją swoimi ramionami.
 -Wiesz co? Chyba nie dam Igle tej satysfakcji.-unosisz kąciki ust ku górze
 -Oświadczasz mi się?-patrzy na ciebie z uśmiechem
 -Jeszcze nie, z resztą czy oświadczyny w kuchni to dość romantyczne? Nie do końca wiem jak to u was w Polsce jest, ale u nas uszło by to raczej za byle jakie.
 -Jak dla mnie, mógłbyś to zrobić gdziekolwiek, a moja odpowiedź byłaby dokładnie taka sama.-wzrusza ramionami- Myślę, że w tym nasze kraje są dość podobne.-chichocze cicho
 -Więc gdzie jest gdziekolwiek?
 -Jesteś strasznie szczegółowy.
 -Musiałem się od kogoś tego nauczyć.-uśmiechasz się- Więc powiesz mi?
 -Wydaje mi się, że to raczej powinna być twoja inwencja twórcza. Coś spontanicznego.
 -Spontanicznego?-marszczysz brwi
 -Coś czego nie planujesz miesiącami, pomysł, który przyjdzie ci nieoczekiwanie do głowy, a za chwilę go realizujesz. Rozumiesz co chcę powiedzieć?
 -Chyba tak.-kiwasz głową
 -Myślę, że w razie czego pewien nadpobudliwy i mocno gadatliwy libero ci pomoże.-unosi kąciku ust ku górze, a ty odwdzięczasz się jej dokładnie tym samym. Trzymając ją w swoich ramionach byłeś najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Kiedy była po prostu obok czułeś się jakbyś wygrał los na loterii. Niejednokrotnie przecież chciałeś się uszczypnąć, bo miałeś wrażenie, że wciąż śnisz. Bo przecież ona była Twoim osobistym ideałem. Uosobieniem absolutnie wszystkiego, co ceniłeś u płci przeciwnej. Była nietuzinkowa i właśnie dlatego już po pierwszym spotkaniu nie potrafiłeś o niej zapomnieć. Nie tylko wyglądała jak anioł, ale też nim była. Bo gdy codziennie rano otwierałeś oczy i widziałeś ją obok wydawało ci się, że umarłeś i jesteś w niebie. Jednak to działo się naprawdę. Czułeś się jakbyś żył w bajce i chciałeś by ta, nigdy się nie kończyła. Ale przecież wiedziałeś, że każda, nawet najpiękniejsza ze wszystkich bajek ma swój koniec. Nic przecież nie trwa wiecznie. A niektóre bajki, nie kończą się happy endem...
  Straciłem... to tak bolesne słowo. Bo przecież strata czegokolwiek wiąże się z bólem. Gdy jest się małym i zgubi ukochaną zabawkę to płacze się w ramie mamy, która daje nam ukojenie. Kiedy jest się większym i traci się najlepszego przyjaciela, który był dla Ciebie jak brat czy siostra odczuwamy ogromną wewnętrzną pustkę i jeszcze większy smutek z tego właśnie powodu. A gdy już się jest dorosłym i ponoć rozumie się już więcej aniżeli kiedyś to wtedy po stracie wracasz do lat dziecięcych. Niby jesteś już dorosły i nie powinno aż tak boleć, ale boli i to cholernie. Krzyczysz, płaczesz, ale przecież jesteś już dorosły i nie znajdziesz ramienia matki, która powie Ci, że będzie dobrze. Musisz radzić sobie sam z tym co na Ciebie spadło. A na początku nie potrafisz tego zrobić. Umierasz, krzyczysz wewnętrznie, choć na zewnątrz stwarzasz pozory, że jakoś się trzymasz. Cierpisz największe z możliwych katuszy i nijak nie umiesz odnaleźć ukojenia. Nic, co dotychczas sprawiało Ci przyjemność nie jest w stanie w nawet najmniejszym stopniu ukoić bólu jaki przeszywa Twoje całe ciało po stracie. W życiu możesz tracić wiele rzeczy. Pracę, samochód, mieszkanie. Ale to tylko nic nie warte, materialne rzeczy, które możesz zastąpić nowymi. To nie jest tak ogromna strata jak ta, którą przeżywamy po odejściu kogoś tak okropnie ważnego. Bo wraz z jego odejściem umiera w Tobie jakaś część samego siebie. Czujesz jak jakaś część Ciebie również bezpowrotnie odchodzi. I nie ma wtedy takiej mocy na świecie, która zdołałaby odnaleźć pasującą część. Nie ma wtedy w całym wszechświecie rzeczy ani osoby, która potrafiła by Ci dać choć sekundę szczęścia na miarę tego, które odeszło. Wtedy Twoje życie nagle robi się szare, traci wyraz. Nie odnajdujesz już w nim żadnego sensu. Skąd wiem to wszystko? Widzisz, tak dokładnie było ze mną. Umarłem psychicznie, tylko fizycznie jakkolwiek funkcjonowałem. Nie umiałem sobie poradzić z Twoim odejściem. Ale czy można sobie poradzić z odejściem swojego całego świata? Nie można, na pewno nie w pełnym wymiarze. Bo choć minęło już tyle czasu, to ja wciąż pamiętam ten dzień. Wciąż przed oczami mam ten dzień. Dzień, który miał się skończyć inaczej. Pamiętam ten piękny, jesienny poranek. Jak zwykle rano każde z nas poszło w swoją stronę. Ty do pracy, ja na trening. I jak zwykle mieliśmy się spotkać dopiero w okolicach wieczornych. Od rana byłem zestresowany, a Ty byłaś zamyślona i jakby nieobecna. Choć twierdziłaś, że wszystko w porządku, to wiedziałem, że coś cię trapi. Jednak nie chciałem by cokolwiek zepsuło ten dzień. Jaki dzień? Miał być jednym z piękniejszych w naszym życiu. To był ten dzień w którym pragnąłem zadać Ci jedno, jakby mogło się wydawać błahe pytanie. To była ta romantyczna i spontaniczna chwila na jaką zdobywałem się dość długi czas. Wszystko idealnie sobie ułożyłem. To miał być cudowny dzień. Specjalnie wymigałem się tego dnia z popołudniowej siłowni by być w domu wcześniej od Ciebie i wszystko przygotować. Wszystko do tego momentu poszło łatwo, chyba zbyt łatwo. Godziny mijały. Szesnasta. Siedemnasta. Osiemnasta. Dziewiętnasta. A Ciebie wciąż nie było. Dzwoniłem, pisałem. Nic. Głucha cisza z Twojej strony. Starałem się być spokojny, ale dokładnie o godzinie dwudziestej pierwszej osiemnaście przestałem. Wszelkie wydarzenia po tej godzinie pamiętam jak przez mgłę. Oddałbym dosłownie wszystko by to, co miało miejsce potem nigdy się nie wydarzyło. Ale za cholerę nie mogłem tego zrobić. Musiałem po prostu to przeżyć. Bezradnie przyglądać się z boku na to, co Bóg zaplanował względem Ciebie. Patrzeć jak gaśniesz i mnie opuszczasz przez nieumyślność pijanego kierowcy, który z impetem przerwał Twoją drogę powrotną. Musiałem być naocznym świadkiem jak z Twojej anielskiej porcelanowej twarzy uchodzi życie. Mogłem tylko patrzeć. Nie mogłem Cię zatrzymać.. W żaden sposób, a tak bardzo tego chciałem. Musiałem oswajać się z myślą, że już nigdy nie zobaczę błękitu Twoich oczu. Twojego cudownego uśmiechu. Nie usłyszę Twojego delikatnego głosu. Nie zobaczę Cię rano, gdy otworzę rano oczy tuż obok. Nie poczuję słodkiego zapachu Twoich perfum. Nie posmakuje Twoich malinowych i delikatnych ust. Nie wezmę Cię już nigdy w ramiona. Nie wychowamy razem tego maleństwa jakie miałaś pod sercem, co z pewnością było powodem Twojego zamyślenia tego właśnie dnia. Oswoić się z tym, że już nigdy nie będziesz obok mnie i nigdy nie zadam Ci tego pytania, które chciałem zadać właśnie tego dnia.. Musiałem pogodzić się z tym, że moja bajka właśnie została brutalnie przerwana. Oraz z tym, że Ty byłaś aniołem, a ona przecież nie żyją na ziemii...
  Straciłem Cię. Wciąż w to nie wierzę. Nie potrafię pogodzić się z tym, że nie jesteś obok. Nie radzę sobie z brakiem Twojej obecności. Codziennie pytam Boga dlaczego mi to zrobił. Dlaczego odebrał mi to, co w życiu miałem najważniejszego. Cały mój świat. Boże, dlaczego... Odeszłaś. A wraz z Tobą wszystko co miałem w swoim życiu najcenniejszego. Kiedy wydawało mi się, że wreszcie stanąłem na nogi i odnalazłem osobę z którą spędzę resztę życia znów otrzymałem cios, tym razem o wiele poniżej pasa, który natychmiast sprowadził mnie na parter. I za nic nie wiem, jak mam się z niego podnieść...



~*~
 Jak też pisałam na początku, to będzie coś innego niż dotychczasowe moje opowiadanie i właśnie jest. Wasze zagadki zostały w zasadzie rozwiązane. Prawie tak samo jak ta historia. Nie lubię zdradzać kiedy nadejdzie koniec w swoich opowiadaniach, ale tu to chyba staje się być oczywiste. Jeszcze nie dziś, ale prawdopodobnie w przyszły weekend. Tak więc, widzimy się tu po tym rozdziale po raz ostatni. 
Nie będę jeszcze nic pisać, podsumowywać. Na to przyjdzie czas niebawem. 
Trzymajcie się i pamiętajcie o kciukach dla naszych panów, dziś Argentyna, ale za chwilę zabawa zaczyna się na nowo w drugiej fazie. 
Ściskam,
wingspiker.


| ask | duet | Zbyszek |

piątek, 22 sierpnia 2014

Dziękuję.


  Dziękuję było pierwszym polskim słowem jakiego się nauczyłem. Ucząc się go, nie sądziłem, że tak szybko poznam resztę. Dlaczego? Bo przed przyjazdem tutaj byłem zdania, że spędzę tu góra jeden sezon i wyjadę potem do Włoch czy Rosji. Rzeszów miał być tylko krótkim przystankiem w mojej podróży. Dlatego też chciałem znać jedynie podstawowe słowa dzięki, którym będę mógł jakkolwiek dogadać się w sklepie czy innych sytuacjach życia codziennego. Ewentualnie pochwalić się ich znajomością na treningu czy po udzielonym wywiadzie. W życiu nie przypuszczałbym, że prócz dziękuję, przepraszam, jak się masz, do widzenia, dzień dobry, dobranoc nauczę się czegoś więcej. Nie przypuszczałbym, że aż tak przesiąknę w tą polską społeczność. Mieszkałem i byłem w różnych zakątkach Europy i jeszcze żaden z nich tak mocno nie utkwił w moim sercu. W żadnym nie byłem gotów zostać na stałe, choć z początku sądziłem, że to Grecja jest krajem wymarzonym do życia. A wcale nim nie była. Ponoć Twój dom jest tam, gdzie było Twoje serce. A spory fragment mojego zakotwiczył się na stałe w Rzeszowie.
  Dziękuję to słowo, którego nie można było używać na prawo i lewo. To było słowo zarezerwowane dla osób absolutnie wyjątkowych, tak samo jak Ty. Choć nie jestem pewien czy był na tej planecie ktoś o wiele bardziej nietuzinkową i wyjątkową osobą niż Ty. To było równie wyjątkowe słowo co kocham cię. Dla mnie miało to same znaczenie. Bo przecież często to one wyrażało więcej aniżeli tysiąc słów. To nie było to głupie i krótkie dzięki jakiego się używało względem znajomych. To było zdecydowanie coś innego. Bo przecież to piękne słowo, którego mogłem nadużywać w Twoim kierunku zawsze i wszędzie, o każdej porze dnia i nocy. Bo przecież było tak wiele rzeczy za które mogłem i powinienem Ci dziękować. Ale nie tylko słowa wyrażały naszą wdzięczność. To były też gesty, czyny. Całe nasze ja się w tym zawierało. Dzięki Tobie to właśnie odkryłem.
  Dziękuję to czasem zbyt małe słowo. Zbyt drobne by wyrazić to, ile zawdzięczamy drugiej osobie. Bo czasem gdy wypowiemy je w kierunku drugiej osoby czujemy, że to zbyt błahe słowo. Słowo, które nie oddaje tak naprawdę tego co chcemy przekazać. Bo tak czujemy przy osobach absolutnie wyjątkowych w naszym życiu. Dla tych, których pojawili się w nim, czasem i z przypadku i bez względu na wszelakie okoliczności zawsze pozostawali bliscy naszemu sercu. A takim właśnie osobom zawdzięczaliśmy cały ogrom rzeczy. To oni byli sprawcami naszej mniejszej lub większej przemiany. To dzięki nimi zmienialiśmy nieco swoje nawyki i przyzwyczajenia. Z ich sprawą odkrywaliśmy nieznane. Czasem też stawali się naszymi życiowymi przewodnikami w poszukiwaniu tego czego nam w życiu pewnymi momentami brakowało. Wydawało mi się, że w moim życiu takich przewodników było sporo, ale wiesz co? Ktoś kto nim przestał być z własnej woli, nigdy tak naprawdę nim nie był. W swoim życiu miałem wielu przyjaciół, parę osób naprawdę bliskich mojemu sercu, ale tak naprawdę miałem jednego nauczyciela, przewodnika w gęstwinach życia. Jedną, jedyną osobę, dzięki, której jestem tu, gdzie jestem. Osobę, której zawdzięczam nie tylko to jakim człowiekiem za jej sprawą się stałem. Kogoś kto był całym moim światem. Osobą o której jako pierwszej myślałem zaraz po przebudzeniu i tuż przed odpłynięciem w krainę Morfeusza. Bratnią duszę przez, a może dzięki której zostałem niewolnikiem miłości. Cały mój świat. Dlatego nie potrafiłem wyrazić swojej wdzięczności w jednym błahym słowie. Już na pewno nie względem Ciebie.
  Dziękuję Bogu niemal każdego dnia za to co w moim życiu miało miejsce. Za to, że pchnął mnie do decyzji o przyjeździe tutaj bo przecież gdyby nie to, nigdy, przenigdy nie odnalazłbym tego czego szukałem. Nigdy nie odnalazłbym nie tylko radości z gry, nie odnalazłbym nigdy szczęścia. Tego brakującego puzzla w układance mojego życia. Dlaczego dziękuję mu za to? Bo ta decyzja wywołała potem lawinę rzeczy za które mógłbym całować go po stopach i wysławiać pod niebiosa. Bo przyjazd tutaj pociągnął za sobą wiele rzeczy i osób, które można by rzec odmieniły moje życie. Mogę  powiedzieć z pełną odpowiedzialnością, że stałem się lepszą osobą. Stałem się kimś, kim zawsze być chciałem. Osobą, które zawsze podziwiałem. A także tą, którą nie sądziłbym, że kiedykolwiek będę. Wreszcie zacząłem postrzegać otaczający mnie świat i ludzi nieco inaczej. Zacząłem patrzeć na życie w zupełnie innym kącie. Nareszcie potrafiłem czerpać radość i satysfakcje z nawet najdrobniejszych rzeczy, które wcześniej pominąłbym uznające je za nic nie warte elementy swojego życia. Nie wybiegałem też daleko w przyszłość. Nauczony życiowym doświadczeniami wiedziałem, że to nie warte zachodu. Bo przecież teoretycznie byliśmy, egzystowaliśmy, a już za chwilę mogło nas tu nie być, mogło pozostać po nas jedynie wspomnienie. Nauczyłem się żyć chwilą. Czerpać z każdej jak najwięcej. Żyć tak, jakby jutro miał nadejść mój kres. Carpe diem. Tak to chyba szło, prawda? Tak, to było zdecydowanie tak. Pamiętałam te słowa zbyt doskonale. Zbyt mocno utkwiły w mojej pamięci z jednego cholernego powodu. Jakże bolesnego.
  Dziękuję temu na górze tak naprawdę za wiele rzeczy, które miały miejsce w moim życiu. Jednak jest jedna, jedyna rzecz za którą jestem mu szczególnie wdzięczny. I swą wdzięczność chcę i muszę wyrażać mu za to co dzień. Ktoś spyta, dlaczego? Bo jestem mu to winien. Bo przecież, gdyby nie jego opatrzność nigdy nie zobaczyłbym Cię na meczu, nigdy nie wpadlibyśmy na siebie w supermarkecie, a także prawdopodobnie nigdy byśmy się nie spotkali i nigdy nie byłbym tak bardzo szczęśliwy jak przy Tobie. Nigdy nie zaznałby uczucia prawdziwej miłości jaką obdarzyłem Ciebie. Nie doczekałbym pewnie chwili w której ktoś stałby się dla mnie najważniejszą osobą w całym wszechświecie. Nie zaznałbym błogiego uczucia motyli buszujący w brzuchu czy po prostu nie zakochałbym się nie tylko w Twoim cudownym uśmiechu, oczach w odcieniu błękitu nieba i głosie delikatnym jak anioł, a także w Twojej nietuzinkowej osobowości. Nigdy. To takie brutalne słowo, lecz okropnie prawdziwe i dobitne. Nie sądziłem, że kiedykolwiek aż tak dobitnie zaznam znaczenie tych słów..
  Dziękuję. Tak po prostu, choć i tak to zbyt małe słowo w kierunku Twojej osoby. Nie ma świecie słowa ani rzeczy godnych temu, jak bardzo jestem Ci wdzięczny. Żadne kosztowności tego świata nijak nie potrafiły by tego w sobie zawrzeć. Żadne słowa nie mają tak wielkie mocy.
  Dziękuję za każdą sekundę, minutę, godzinę. Za każdą kolejną dobę, dwie, tydzień, miesiąc, dwa czy osiem. Za każdą możliwą chwilę jaką mi ofiarowałaś. Może i dla Ciebie były to zwykłe wyznaczniki czasu, ale dla mnie każde minut obok Ciebie były jak wygraną na loterii. Były jak złota rybka z nieskończoną ilością życzeń w moim posiadaniu. Było to czymś absolutnie wyjątkowym. Sądzę, że dla Ciebie również, chociaż tak naprawdę nigdy mi tego wprost nie powiedziałaś. Muszę przyznać, że choć często byłaś dość bezpośrednią osobą, tak o wszelkich odczuciach związanych z wszelkimi emocjami towarzyszącymi stanowi konfliktowemu między sercem, a rozumem, potocznie zwanym zakochaniem, mówiłaś rzadko, a jeśli to czyniłaś to nie do końca wprost. W takich chwilach ujawniała się ta Twoja natura myśliciela, która była dla mnie nie mniej intrygująca aniżeli cała nasza znajomość. A ona była absolutnie wyjątkowa. Tak samo jak Ty.
  Dziękuję za każde nasze wspólne "nicnierobienie" jak to trafnie określałaś, choć de facto wcale nie leżeliśmy na kanapie i nie oglądaliśmy powtórek "Czterech pancernych" chociaż przyznaję, polubiłem ten wasz klasyk. Nasze "nicnierobienie" pełne było wszystkiego. Ktoś spytał, skoro tak, to skąd ta nazwa? Otóż Ty wychodziłaś z założenia, że jeśli człowiek nie robił niczego co może jakkolwiek podnieść jego standardy, tak jak w moim przypadku trening czy w Twoim praca, to po prostu nie robi nic ważnego. Nie powiem bym się w tej kwestii z Tobą zgadzał, ale jednak coś w tym było. Wracając do sedna. Każda chwila spędzona z Tobą była absolutnie magiczna i wyjątkowa. Każda najbardziej błaha czynność tego świata taka również była. Jednak najbardziej lubiłem nasze spacery. Nie ważne czy świeciło słońce, dookoła leżały różnokolorowe liście przypominające o jesieni czy leżał śnieg po kolana. To stało się naszą niemal codzienną tradycją. Nie musieliśmy mieć ku temu żadnego powodu, to po prostu wychodziło samo z siebie. Podczas nich zazwyczaj padało wiele ciekawych słów i stwierdzeń. Może często rozmawialiśmy o wszystkim i niczym, ale dzięki temu zbliżaliśmy się do siebie jeszcze bardziej. A z każdym kolejnym zamienionym słowem czułem się jakbym znał Cię całe życie, a nie kilka miesięcy.
  Dziękuję za każdy Twój uśmiech, za każdy speszony wzrok i za każde wypowiedziane przez Ciebie słowo w moim kierunku. Bo jak mało kto potrafiłaś do mnie dotrzeć. Nie było chyba osoby na tym świecie, która potrafiłaby sprawić, że stałem się o wiele bardziej otwarty na innych. Bo dotychczas rzadko mówiłem o tym, co leżało mi na sumieniu czy sercu. Dusiłem to w sobie, zadręczając się różnorakimi myślami jakkolwiek starając się z tym sobie poradzić w pojedynkę. Dopiero dzięki Tobie odkryłem, że warto mówić i rozmawiać, nie tylko na mało istotne sprawy. Wystarczyło jedno Twoje słowo, a otwierałem się i po prostu mówiłem. Może i dlatego, że stałem się, przynajmniej w Twojej obecności, otwartą księgą. To była na pewno jedna z wielu pozytywnych zmian jakie przeszedłem będąc tutaj. Kto by pomyślał? Na pewno nie ja.
 -O czym tak myślisz?-zagajasz ją widząc jej skupioną minę
 -O tym wszystkim co wydarzyło się w ciągu ostatnich miesięcy.-odpowiada ci niemal natychmiast- O tym jak się zmieniłam.
 -Często mam podobne refleksje.-zauważasz
 -Mam starszą siostrę i to ona zawsze była tą lepszą. Ona zawsze była tą fajniejszą z nas, ja byłam tą dziwną samotniczką. To ona jest pupilkiem rodziców i złotym dzieckiem, ja zawsze byłam gorszą kopią swojej starszej siostry. To ona zawsze była we wszystkim najlepsza i miała wszystko, co najlepsze niemal od razu, ja zawsze musiałam sobie na to zapracować i dojść do tego zupełnie sama. To ona zawsze była tą ciekawą i interesującą, ja zawsze byłam tą nudziarą bez prawdopodobnego powodzenia w jakiekolwiek dziedzinie życia. Zawsze byłam w jej cieniu, więc dlatego byłam taka jaka byłam, gdy się poznaliśmy. Ale to chyba minęło.-kiwa głową jak gdyby zgadzając się ze swoimi słowami- Wiesz co mam przez to na myśli?
 -Doskonale.-przytakujesz jej- Ja dzięki Tobie też stałem się innym człowiekiem, taką lepszą wersją siebie.
 -A jednak coś mi w życiu wyszło.-uśmiecha się delikatnie w twoim kierunku
 -Jest wiele rzeczy z których możesz być naprawdę dumna.
 -Ja? Myślę, że ty miałbyś co najmniej trzy razy tyle takich powodów Aleh.
 -Może.-odpowiadasz jej- Ale jest tylko jeden na którym skupiam się w tej chwili.
 -Carpe diem?
 -Tak myślę.-kiwasz głową
 -Ja też mam coś takiego.-mówi dość tajemniczo i zagadkowo
 -Co?-pytasz cieka jej odpowiedzi
 -To.-wypowiada cicho po czym absolutnie cię zaskakuje. Dlaczego? Bo po tych właśnie słowach poczułeś smak jej malinowych i delikatnych jak porcelana usta na swoich. Wtedy byłeś niemal pewien. To musiała być ona. Ta jedyna na którą czeka każdy człowiek. Musiała..
  Dziękuję za wszystko. Za to, że dałaś mi całą siebie z ciałem i duszą. Za każdy często nieśmiały gest. Po prostu za to, że uwierzyłaś nie tylko we mnie czy w nas. Za to, że potrafiłaś też uwierzyć w siebie, bo wiesz, ja wierzyłem w Ciebie zawsze i nigdy nie przestanę. Pomimo wszystko. Obiecałem Ci to przecież, a Aleh Akhrem słowa zawsze dotrzymuje, choćby się waliło i paliło. Bo nawet, gdy nie było Cię obok to czułem Twoją obecność. Wiem, może to dziwne i wręcz absurdalne, ale właśnie tak było. Byłaś takim moim aniołem stróżem i dobrym duchem. Bo wiesz, zawsze, gdy miałem chwile zwątpienia w swoim życiu, nie ważne czy na boisku czy poza nim to przywoływałem i w dalszym ciągu to robię, sobie Twoją osobę. I niemal zawsze w uszach pojawiały się słowo jakie z całą pewnością wypowiedziałabyś w moim kierunku w tej właśnie chwili. I wiesz? To zawsze mi pomagało. Zawsze dostawałem pozytywnego kopniaka pchającego mnie do przodu. Byłaś najlepszą motywacją i zawsze tak będzie.
 -Słaby dzień?
 -Słaby dzień.-odpowiada ciężko wzdychając
 -Zdarza się nawet najlepszym.-zauważasz
 -W takim razie jestem chodzącą tragedią bo to ostatnimi czasy dzień jak co dzień.-mówi z cieniem wymuszonego uśmiechu na twarzy
 -Jesteś okropną pesymistką.
 -Życie na mnie to wymusiło. Zawsze wolę założyć gorszy scenariusz żeby potem się przypadkiem nie rozczarować.-mówi
 -Zawsze?-unosisz brwi ku górze- W naszym przypadku też?-pytasz, a ona spogląda na ciebie beznamiętnie
 -Nasz przypadek to akurat oddzielna kategoria.
 -Mam nadzieję, że ta najlepsza.-uśmiechasz się
 -Sama nie wiem jak to się stało, ale to właśnie ta.-odpowiada ci z delikatnym uśmiechem- Dalej nie wiem jak to zrobiłeś.
 -Przecież nic takiego nie robię.-zauważasz
 -Jesteś jedyną osobą, która potrafi na mnie tak oddziaływać. Jesteś jednym z nielicznych, którzy potrafią i chcą mną rozmawiać, a już na pewno jednym z wyjątków jeśli chodzi o wszelkie rozmowy na tematy emocjonalne.
 -Może to po prostu przeznaczenie?
 -Skoro tak, to chyba będę musiała pójść do kościoła i komuś podziękować. I to mocno.-unosi kąciki ust ku górze, a ty nie potrafisz nie odwzajemnić tego czynu. Przytulasz ją, co choć ją zaskakuje to wcale nie wzbrania się przed tym. Trzymasz w swoich ramionach cały swój  świat i najchętniej nigdy, przenigdy byś go nie wypuszczał. Ale musiałeś. I gdybyś wtedy wiedział, nigdy byś tego nie zrobił. Nie wypuściłbyś jej. A tak, nie miałeś wyjścia...
  Dziękuję za to, że byłaś obok. Za to, że przez tych kilka miesięcy uczyniłaś mnie najszczęśliwszym facetem na świecie. Sprawiłaś, że w moim życiu znowu pojawiły się kolory i zaświeciło słońce. Byłaś moim lekarstwem na wszelkie zło tego świata. Bo byłaś i zawsze będziesz moją największą miłością. Bo człowiek w swoim życiu kocha tak naprawdę raz. A ja swój limit już wyczerpałem. I wiesz? Nie żałuję tego, bo poznanie Cię było najlepszym, co w życiu mi się przytrafiło. Nie żadne medale i inne trofea, właśnie Ty. A przecież Ty byłaś aniołem, a one nie chodzą po ziemi.

~*~
Na wstępie ogrooomnie Was przepraszam, że tydzień temu nie pojawił się rozdział. Niestety, padł mi dysk twardy w moim laptopie i musiałam oddać go do naprawy, swoją drogą dziś tam wrócił bo lepiej było spytać, co chodziło w nim dobrze, dlatego nie miałam jak dodać rozdziału, a dziś pisałam go na komputerze taty. Niestety też, wraz z wszystkimi folderami przepadły też wszystkie moje rozdziały pisane do przodu i muszę teraz wszystko pisać od nowa dlatego proszę o dozę wyrozumiałości. Jeszcze raz przepraszam za problemy. mam nadzieję, że mimo to ktoś czekał
Dalej tajemniczo, dalej za wiele się nie dowiadujecie tak naprawdę, ale taki urok tego opowiadania. Im bliżej końca tym więcej dostaniecie odpowiedzi na wszelkie nurtujące Was pytania bo praktycznie co epizod, nasz bohater coś poniekąd ujawnia. 
Nie zanudzając, uciekam do obowiązków.
Miłego weekendu,
wingspiker.

| ask | duet | Zbyszek |

niedziela, 10 sierpnia 2014

Nienawidziłem.

  <podkład>

  Nienawidziłem, gdy wszystko nie szło po mojej myśli. Byłem typem człowiek, który lubił mieć wszystko czarno na białym. Lubiłem dość jasne sytuacje. Może właśnie przez to byłem okropnie bezpośredni i konkretny w niemal wszystkich dziedzinach swojego życia. Moja mama twierdziła, że taki się po prostu urodziłem. Ja myślę, że jednak po latach wyrzeczeń jakie kosztowało mnie zajście do momentu swojej kariery czy życia w jakim jestem, wypracowały u mnie te cechy. Bo te cechy dominowały u mnie zarówno w życiu prywatnym jak i na boisku. Dlatego tak nie znosiłem życiowych niespodzianek czy też nie byłem zwolennikiem nagłych zmian. Wolałem by wszystko szło zgodnie z ówczesnymi przemyśleniami i planem. Taki już byłem. No właśnie, byłem. Zanim poznałem Ciebie byłem zwolennikiem planowania. Potem chyba przeszedłem na drugą stronę barykady.
  Nienawidziłem się spóźniać. Nigdy tego nie pochlebiałem, a także nie praktykowałem. Zawsze, odkąd sięgam pamięcią byłem okropnie zorganizowany. Nawet w wieku kilku lat wolałem przyjść na trening o kilka minut za wcześniej aniżeli kilka minut za późno. Bo czasem kilka minut mogło przesądzić o piekielnie ważnych sprawach. Bo gdybym się wahał kilka minut dłużej mój samolot do Polski odleciałby i nigdy nie przeżyłbym tego co mi się tu przytrafiło. Nigdy nie spotkałbym Ciebie i nigdy nie straciłbym głowy dla kobiety. Nigdy nie chodziłbym z głową w chmurach nie potrafiąc się doczekać spotkania z Tobą. Nigdy nie spóźniłbym się na trening raz, a już na pewno nie siedem. Tak, pan punktualny stracił poczucie czasu.
  Nienawidziłem krzywdzących opinii na temat Polski i polskiej ligi uważanych za prawdziwe przez moich przyjaciół z Białorusii, Grecji czy rodziny. Owszem, przyznaję się, że ja przed przyjazdem tutaj również w nie ślepo wierzyłem. Także sądziłem, że posiadacie jedną dobrą drogę w całym kraju, jesteście nieuprzejmi i że co rusz szukacie powodów do biesiad przy waszym niemal narodowym trunku. Jednak tak jak w większości przypadków, stereotypy te były jakże mylne. Nie zastałem tu przecież kraju cofnięto w rozwoju o trzydzieści lat. Nie widziałem, że macie całkiem dobre drogi i naprawdę wyśmienitą kuchnię. Na próżno też szukać było tych nieuprzejmych i niekontaktowych ludzi. Owszem, zdarzały się takie osoby aczkolwiek były to nieliczne przypadki. Po tygodniu spędzonym w Rzeszowie biłem się w pierś. Po miesiącu czułem się jak w domu. Dlatego po kilku spędzonych tutaj miesiącach, gdy ktoś z moich starych znajomych albo rodziny rzucali mało pochlebne opinie o Polsce, niemal od razu stawałem w obronę. Nie tylko dlatego, że miałem usilną ochotę ich uświadomić, choć to może po trochu też, dlatego, że poczułem się tutejszy i tak to mnie dotykało. Nie wspomnę już o negatywnych opiniach o polskiej lidze. Owszem, wasza piłka nożna mocno kulała, ale w siatkówce naprawdę wam się powodziło. Zgoda, w lidze włoskiej i rosyjskiej zarobki były kilkukrotnie większe i to tam lgnęli najlepsi siatkarze z całego globu, ale waszej Pluslidze nie brakowało niczego. Nie grały tu może gwiazdy światowego formatu, ale mieliście fenomenalne hale wypełnione niesamowitymi kibicami kochającymi ten sport i dwunastu facetów na boisku grających na naprawdę światowym poziomie nawet pomimo faktu, że grali czasem i o pietruszkę. Może Rosjanie i Włosi mieli kupę kasy, ale to wy mieliście ogromne zamiłowanie do tego sportu. Jak nikt inny na świecie, przysięgam, że tak było. Po tych argumentach śmieli się ze mnie, że już całkowicie zostałem spolonizowany. Ale wiesz co? Wcale mi to nie przeszkadzało. Spytasz, dlaczego? Bo stałem się nie tylko obywatelem Białorusii przebywającym w Polsce w celach zarobkowych. Stałem się Białorusinem zakochanym w Polsce i kompletnie utożsamiającym się z waszym krajem. Stałem się jak to często określał mój przyjaciel Ignaczak waszym 'polskim Białorusinem'.
  Nienawidziłem przegrywać. Wiadomo, w życie każdego sportowca wkalkulowane są porażki. Czasem trzeba było przegrać niezliczoną ilość razy aby wygrać choć raz, ten jedyny gdy grałeś o wszystko. Przychodząc do Rzeszowa przychodziłem z naprawdę sporymi ambicjami sportowymi. Zdobyłem mistrzostwo i puchar Grecji, a do tego srebrny medal Ligi Mistrzów. Tak też tutaj, chciałem wygrywać wszystko co się dało. Chciałem być najlepszy. Wszyscy tego chcieliśmy. To był mój pierwszy sezon w Rzeszowie i chciałem pokazać się z jak najlepszej strony. Wiedziałem, że nie mogłem zawieść. Nie tylko siebie czy kibiców na hali bo to rzecz oczywista. Nie chciałem zawieść też Ciebie, bo choć mi tego nigdy nie mówiłaś, ja wiedziałem, że liczyłaś na moje dobre występy. I to mi dawało motywację. Tego pozytywnego kopniaka do walki. Pchało mnie do przodu, gdy nogi i głowa nie chciały. Motywowałaś mnie jak nikt inny nie mówiąc nawet słowa. I gdy nawet przychodziły przegrane, wystarczyło Twoje jedne słowo i znów podejmowałem rękawice. Gdy byłem młodszy bardzo długo rozpamiętywałem porażki. Długo siedziały mi w głowie, zwłaszcza te najboleśniejsze, jak np. porażka w finale Ligi Mistrzów czy przegrany puchar kraju w Polsce. Nie potrafiłem o nich zapomnieć, ale wiesz co? Dzięki Tobie tak długo ich nie przeżywałem. Rozmowa z Tobą była jak lekarstwo. Potrafiłem choć na chwilę o tym zapomnieć. Potrafiłem odsunąć te złe myśli na bok. Potrafiłem odnajdować pozytywy w nawet najgorszej sytuacji. Dzięki Tobie stałem się innym człowiekiem.
  Nienawidziłem sprawiać zawodów ludziom, którzy na mnie liczyli. Wychodząc na boisko grałem nie tylko dla siebie i by podnieść swoje umiejętności. Grałem też dla tych wszystkich ludzi zgromadzonych na hali i przed telewizorami. Dla tych wszystkich, którzy utożsamiali się z biało-czerwonymi barwami mojego klubu. Dla nich i dla swoich najbliższych, którzy mnie wspierali, często będąc kilkaset kilometrów ode mnie. Ale grałem też dla Ciebie. Wychodząc na parkiet miałem na plecach ogromną odpowiedzialność jaka na mnie ciążyła. Nie mogłem przecież zawieść tych ludzi, liczyli na mnie. Dlatego właśnie do każdego meczu podchodziłem jak do wojny. Do każdego bez wyjątku przystępowałem z myślą jakby był on na miarę złota. Zawsze starałem się dawać z siebie nawet nie sto, ale dwieście procent. Nie oznaczało to jednak, że zawsze mi wychodziło. A już na pewno nie wyszło mi w meczu półfinałowym z drużyną z Kędzierzyna, decydującym o awansie. Dałem ciała przez co większość spotkania przestałem w kwadracie chcąc zapaść się pod ziemię. Wtedy czułem się źle, a po ostatnim gwizdku było jeszcze gorzej. Choć przegrała cała drużyna, ja czułem się najgorzej. Wszyscy na mnie liczyli, a ja zawiniłem. Nie miałem nawet ochoty by siedzieć dłużej na parkiecie. Po prostu wyszedłem z sali, w milczeniu zebrałem się z szatni i po prostu wyszedłem bez słowa, z resztą w zespole i tak panowała iście grobowa atmosfera. Szedłem po ulicach miasta włócząc nogami i kopiąc pojawiające się pod nogami kamienie. Dopiero po chwili przystanąłem i się odwróciłem, czułem, że ktoś mnie obserwował. I wiesz? Nie myliłem się, bo zobaczyłem Ciebie. Wystarczył Twój jeden nieśmiały uśmiech, a nagle cały świat przestawał mieć znaczenie.
 -Zawaliłem.-wyrzucasz z siebie
 -Dlaczego jesteś aż tak krytyczny?-pyta spokojnie- Siatkówka to sport drużynowy. Nie ty przegrałeś, a cała drużyna w tym samym stopniu.
 -Bo zawiodłem wszystkich, którzy na mnie liczyli.-wzdychasz
 -Nie wszystkich.-kręci przecząco głową dość nieśmiało zbliżając się do ciebie- Nie czuję się zawiedziona, a wiesz dlaczego? Bo wiem, że twój najlepszy mecz wciąż przed tobą.
 -Naprawdę aż tak we mnie wierzysz?-pytasz patrząc wprost w jej błękitne oczy
 -Wierzę w ciebie Aleh, gdyby tak nie było nie stałabym tutaj.-unosi delikatnie kąciki ust ku górze- Ty też powinieneś w siebie uwierzyć bo wiesz, wiara czasem potrafi czynić cuda.
 -To jakieś wasze polskie powiedzenie?
 -Można tak to ująć.-przytakuje- A do tego jest naprawdę trafne. Bo gdy czasem jesteś na naprawdę straconej pozycji pozostaje ci tylko wiara. A ona tkwi głęboko ukryta tu.-przykłada delikatnie swoją dłoń na wysokości twojego serca- I jest czymś, czego nikt nigdy nie będzie w stanie ci odebrać, dlatego jest tak ważna. Bo z nią można wszystko. Teraz już wiesz dlaczego tak bardzo w ciebie wierzę?-pyta spoglądając prosto w twoje oczy i nie musi mówić nic więcej. Uwierzyłeś. Naprawdę to zrobiłeś.
  Nienawidziłem, gdy sezon dobiegał końca. Owszem, przychodziła ulga, że cel został osiągnięty i będzie chwila wytchnienia. Przychodziła satysfakcja, że udało się przetrwać wszelkie trudy sezonu bez większych problemów zdrowotnych. Nie tylko trzeba było rozstać się z facetami z którymi wylewało się siódme poty na boisku czy trening, poświęcało się całe serce we wspólnej pracy, z którymi stanowiło się zgraną ekipę przez ostatnie kilka miesięcy, ale pojawiało się też czasem i małe rozczarowanie. Po tym sezonie muszę przyznać byłem zadowolony, ale wiedziałem, że nie jest to szczyt moich umiejętności i marzeń. Stojąc na najniższym stopniu podium z brązowym medalem Plsuligii na szyi wiedziałem jedno. Wiedziałem, że nie powiedziałem jeszcze ostatniego słowa. Bo choć miałem jedynie roczny kontrakt w Rzeszowie i od kilku tygodni byłem kuszony przez różne kluby z Rosji czy Włoch to wiedziałem, który z nich wybrać. Podjęcie jakiejkolwiek decyzji nie zajęło mi dłużej niż pięć minut. Nie potrzebowałem ogromnych pieniędzy w Rosji czy obleganej przez największe sławy siatkówki włoskiej Serie A. Musiałem tu zostać. Musiałem dokończyć swoją pracę i dotrzymać obietnicy. Nie wyobrażałem sobie nawet by wyjechać z Polski. Nie potrafiłbym tego zrobić. Usechłbym z tęsknoty za waszym krajem, kibicami, drużyną. Umarłabym z tęsknoty za Tobą..
  Nienawidziłem rozstawać się z ludźmi na których mi zależało. Żadne rozstanie nie są nigdy łatwe, a już na pewno nie z osobami z którymi łączy cię coś więcej aniżeli znajomość jej imienia i nazwiska. Pamiętam jak przeżyłem wyjazd z rodzinnego domu. Jako cholernie rodzinna osoba nie mogłem przywyknąć, że nagle zostałem wyrzucony zupełnie sam na głęboką wodę. Nie było łatwo do tego przywyknąć, ale od tego momentu wyrobiłem u siebie kolejną cechę, która często bywała i moją ogromną wadą. Będąc przez dłuższy okres samemu stałem się zupełnie samowystarczalny i zdecydowanie bardziej ceniłem sobie samotne wieczory aniżeli wyjścia do barów czy imprezy ze znajomymi. Owszem, od czasu do czasu to robiłem, ale chcąc nie chcąc stałem się jak to mawiała moja mama, samotną wyspą. Pewnie przez to nie było łatwo zdobyć mojego zaufania, a gdy to się działo, trudno było mi pożegnać takie osoby. Nawet rozstając się z Olgą po kilku latach związku, robiłem to z ogromnym bólem serca. Zgoda, nie kochałem jej choć tak mi się wcześniej wydawało, ale trudno było w jednej chwili zapomnieć wszystkie spędzone razem chwile. Podobnie było na zakończeniu sezonu. Trudno było przyswoić do siebie myśl, że już nigdy więcej nie spotkamy się w takim samym składzie, że większość z nas pójdzie inną ścieżką kariery. Takie niestety było życie sportowca, raz byłeś tu, a za chwilę mogło cię nie być. Trudno było pożegnać się z facetami z którymi spotykało się niemal dzień w dzień na hali wylewając siódme poty byle osiągnąć założone przed sezonem cele. Bo nawet gdy mieliśmy się dosyć i nie chcieliśmy się oglądać, a przychodziły i takie chwile byliśmy drużyną. Razem wygrywaliśmy i cieszyliśmy się z sukcesów, także razem przegrywaliśmy i się smuciliśmy z porażek. Pomimo, że często w obecności kilkunastu facetów testosteron niemal kipiał to się nie pozabijaliśmy. I choć każdy z nas był inny, każdy miał odmienny charakter, inne upodobania i inny styl bycia to każdy z nas miał jeden wspólny cel jakim było dobro ogółu, czyli w tym wypadku drużyny. Jak jeden organizm, dążyliście do celu. Przy okazji zdążyły oczywiście zawiązać się między wami męskie przyjaźnie i swego rodzaju przywiązanie, dlatego tak trudno było wam się pożegnać. A jeszcze bardziej nie cierpiałem żegnać się z Tobą...
  Nienawidziłem, gdy nie było Cię obok. Wypełniałaś moje myśli w niemal każdej chwili. Nie ważne gdzie byłem. Nie ważne czy był to mecz, trening, spotkanie ze znajomymi czy stanie w kolejce w sklepie. Byłaś pierwszą osobą o której myślałem zaraz po przebudzeniu i ostatnią, która wypełniała moje myśli tuż przed snem. Nikt tak nigdy tak bardzo nie zaprzątał moich myśli. Nikt jeszcze nigdy tak bardzo nie zawładnął moim umysłem, duszą i sercem. Oszalałem na Twoim punkcie i to kompletnie. Nie trzeba było być lekarzem by wiedzieć co mi dolegało, gdy czasem chodziłem struty. Wystarczyło zaledwie kilka godzin bez Ciebie, a ja już nie potrafiłem wytrzymać. Jadąc na każdy mecz nie myślałem o taktyce czy samym przeciwniku. Chciałem jedynie by jak najszybciej się on skończył. Chciałem czym prędzej wrócić do Rzeszowa i Cię zobaczyć. Gdy koledzy po rozegranym spotkaniu wciąż się nim emocjonowali i analizowali poszczególne akcje ja myślami byłem zdecydowanie daleko od nich. Byłem obecny tylko ciałem, mój duch był w Rzeszowie. Kompletnie straciłem dla Ciebie głowę. Nigdy nie pomyślałby, że można poczuć do kogoś to, co ja czułem do Ciebie. Gdy nie było Cię obok myślami wracałem do Twojego pięknego uśmiechu, Twojego delikatnego jak aksamit głosu czy Twojego przenikliwego wzroku błękitnych jak niebo tęczówek. Nie wyobrażałem sobie, że mógłbym tego nigdy więcej nie zobaczyć. Byłaś dla mnie wszystkim. Centrum mojego wszechświata. Kimś, dla kogo skoczyłbym nawet i w ogień. To było przerażające, że w tak krótkim czasie tak przeraźliwie mocno Cię pokochałem. Tak samo przeraźliwe jak brak Ciebie obok.
 -Skończyła ci się umowa z Resovią.-mówi, gdy siedzicie obok siebie- Teraz Włochy czy raczej zimna Rosja?
 -Rzeszów.-odpowiadasz jej nie potrafiąc kryć uśmiechu
 -Przecież mówiłeś, że masz dobrą ofertę z Serie A.-mówi wyraźnie zaskoczona
 -Mogliby oferować mi i dziesięć razy tyle, ale nie zmienię swojej decyzji. Zostaję tutaj.
 -Nie rób tego tylko ze względu na mnie.-potrząsa głową- Nie możesz marnować szansy na grę w świetnym klubie przez dziwną i mało towarzyską dziewczynę. Naprawdę chcesz wszystko zaprzepaścić?
 -Kiedy do ciebie dotrze, że to ty jesteś moim wszystkim?-przerywasz jej ujmując w dłonie jej twarz- I wcale nie obchodzi mnie jak postrzegają cię inni bo właśnie taką cię kocham. Dla mnie jesteś idealna taka, jaka właśnie jesteś. I żadne pieniądze nie są warte tego by to tracić. Z resztą wiem, że tutaj mam jeszcze sporo do zrobienia.-uśmiechasz się w jej kierunku
 -Dalej nie potrafię uwierzyć w to, że ktokolwiek był w stanie mnie pokochać.-mówi nieco ciszej
 -Dlatego ja chcę ci codziennie dawać ku temu powody.
 -Nie sądziłam, że mnie da się w ogóle kochać.
 -Każdy człowiek jest zaprogramowany na miłość, bez wyjątku.-dodajesz opierając swoją głowę o jej- Pamiętasz jak mówiłaś mi o wierze? Myślę, że w tym momencie powinnaś to zrobić. Po prostu uwierzyć.
 -Jest coś, w co wierzę.
 -Co takiego?-pytasz
 -Wierzę temu co czuję do ciebie Aleh.-mówi spokojnie- Wierzę, że to miłość. To musi być ona.-dodaje nieco ciszej, a ty jedynie czule muskasz jej delikatne jak porcelana usta o smaku maliny. To tak jakbyś całował anioła. Bo przecież ona była twoim aniołem.
  Nienawidziłem być bezradny, a taki właśnie czułem się przy Tobie. To był jedyny rodzaj bezradności jaki byłem w stanie znieść i polubić. Onieśmielałaś mnie, choć ponoć ja robiłem to Tobie. Sprawiałaś, że odkryłem swoje wrażliwe ja. To przy Tobie poczułem się kimś kto jest szczęśliwy i spełniony. Dzięki Tobie zacząłem dostrzegać rzeczy, które dotychczas nie zaprzątały mi głowy. Stałem się wrażliwszy. Stałem się kimś, kim być zawsze chciałem. Dzięki Tobie mi się to udało. Dzięki Tobie czułem się jak w niebie. Bo ilekroć nie spojrzałbym w Twoje niebiańsko błękitne oczy czułem się jakbym miał kawałek nieba w swoich ramionach. Jakbym miał jakaś niebiańską istotę w objęciach. Bo przecież Ty byłaś wyjątkowa. Byłaś niepowtarzalna, jedyna w swoim rodzaju. Byłaś moim aniołem...



~*~
spieprzyłam 
Nie za bardzo jestem zadowolona z dzisiejszej części, może jedynie z końcówki, więc na wstępie przepraszam za jakość. 
W dalszym ciągu jest tajemniczo. Jest pewnie dziwnie, ale tutaj tak ma być. Macie swoje domysły, nie mogę powiedzieć Wam czy są one trafne, ale owszem, czas przeszły może być i będzie kluczem w tej historii. 
Do zobaczenia za tydzień może i w Krakowie
Trzymajcie się,
wingspiker.

| Zbyszek | duet | ask |