piątek, 19 września 2014

Jestem.


  Jestem wciąż tu, gdzie przybyłem ponad pięć lat temu. Jakieś tysiąc osiemset dwadzieścia pięć dni, czterdzieści trzy tysiące osiemset godzin i cały ogrom sekund temu. Spory kawał czasu minął od momentu kiedy wysiadłem z samolotu na rzeszowskim lotnisku bez większych informacji ani racjonalnych powodów mojego wyboru tego właśnie miasta i kraju. Wtedy sądziłem, że Polska będzie raczej czymś w rodzaju przystanku do prawdziwej kariery, takiej z prawdziwego zdarzenia. Myślałem, że przez sezon zagram najlepiej jak będę potrafił, zauważą mnie skauci z dobrych włoskich czy rosyjskich klubów i będę grał w najlepszej lidze świata. Jednak im dłużej tutaj byłem tym bardziej zmieniałem swoje zdanie. A jak było teraz? Teraz to były diametralnie różne opinie. Bo przede wszystkim właśnie tutaj grałem w jednej z najsilniejszych lig świata. Tutaj tak naprawdę wszystko zaczęło się dla mnie na nowo, zarówno dla siatkarza jak i człowieka. Tak naprawdę to Rzeszów ukształtował mnie i całe moje życie. Może nie samo miasto, ale ludzie i wydarzenia jakie mnie tu spotkały. Dzięki temu jestem dziś o wiele silniejszy. O wiele bardziej doświadczony przez życie. Przeżyłem tu jednocześnie najwspanialsze i najgorsze chwile swojego życia, zarówno zawodowego jak i prywatnego. Owszem, w tych trudnych chwilach chciałem jak najszybciej spakować walizki i wyjechać gdzieś daleko stąd. Wtedy jednak przychodziło otrzeźwienie bo przecież wiedziałem jak mocno wrosłem w to miasto, w tą społeczność. Nie mogłem przecież tak po prostu wyjechać. Przecież teraz tu był mój dom, a w końcu wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej, prawda? Bo tak właśnie traktowałem Polskę i Rzeszów, jak swój rodzinny dom. Pomimo wszystko co tu przeszedłem i jak wiele cierpiałem. Wbrew wszystkim i wszystkiemu.
  Jestem wydawać się mogło wciąż dokładnie tym samy człowiekiem zewnętrznie, ale tak naprawdę w środku byłem kimś innym. Odkąd sięgałem pamięcią byłem uśmiechniętym od ucha do ucha, gotowym do pomocy bez względu na okoliczności facetem. W zasadzie wciąż tak było, choć z pewnością do tych i innych spraw podchodziłem raczej z dozą ostrożności. Chociaż nie dawałem tego po sobie poznać to w środku raczej nie byłem już tak przesadnie pewny siebie i twardo stąpający po ziemi. Gdzieś w głębi serca czułem strach. Czułem dziwną niepewność w kontaktach z ludźmi. Dlaczego? Chyba po prostu bałem się, że znów stracę osobę, która stanie się dla mnie całym światem. Drugiego razu nie potrafiłbym przeżyć, w zasadzie nie wiem w dalszym ciągu czy ten pierwszy mi się udało przetrwać bo czasami wydaje mi się, że w pewnym stopniu nie dałem sobie z tym rady. Było tak, raczej na pewno. 
  Jestem wciąż tym samym Alkiem, który zakochał się w Tobie nawet pomimo tego, że według Ciebie to było niemożliwe. Nasze pierwsze spotkanie pamiętam jakby to było dosłownie chwilę temu. No może do końca nie można nazwać tego spotkaniem bo dostrzegłem Cię na meczu. Wystarczył zaledwie ułamek sekundy byś zawładnęła moim umysłem na dobre. Czy to była miłość od pierwszego wejrzenia? Nie mam ani nigdy nie miałem ku temu żadnych, nawet najmniejszych wątpliwości. Zostałem porażony tym uczuciem jak gromem z jasnego nieba. Na początku nie będę ukrywał, starałem się opierać temu uczuciu, ale z każdym kolejnym dniem, a nawet minutą ono przybierało na sile. A ja z każdą kolejną sekundą wariowałem zupełnie tracąc kontrolę nad swoim umysłem i duszą. Przez chwilę miałem nawet okrutną nadzieję, że to przejdzie tak samo jak przeziębienie. Ale przecież to nie miało prawa nawet przez sekundę dać mi spokoju. Dopiero po czasie do tego doszedłem. To było mniej więcej w chwili w której, gdy zupełnie straciłem nadzieję na spotkanie z Tobą ni stąd ni zowąd wpadliśmy na siebie przypadkiem. Wtedy wiedziałem, że to musi być przeznaczenie. Nigdy nie wierzyłem w zasadzie w przypadki. Byłem raczej zdania, że w naszym życiu wszystko dzieje się z jakiegoś powodu. Tak samo na mojej drodze Bóg postawił mi Ciebie, wiedziałem, że to musi mieć jakiś głębszy sens, który odkryję po jakimś czasie. A ten poznawałem z każdą kolejną chwilą spędzoną z Tobą, ale tak naprawdę utwierdziłem się w nim dopiero, gdy zabrakło Cię obok. Żałuję, że wcześniej nie potrafiłem być tego pewien. Ale teraz mogę tylko gdybać i zastanawiać się co by było gdyby, ale nie pora i miejsce na to. 
  Jestem tym samym człowiekiem, który stracił dla Ciebie głowę. Pamiętam nasze wspólne początki. Długo wzbraniałaś się przed myślą, że ktokolwiek mógł Cię pokochać. Tak samo jak obydwoje wzajemnie się onieśmielaliśmy i peszyliśmy pod wzrokiem tego drugiego. Zachowywaliśmy się trochę jak zauroczone nastolatki. Jednak z czasem to ulegało samoistnej zmianie. Z każdym kolejnym spotkaniem co raz bardziej się przede mną otwierałaś, co raz bardziej mi ufałaś. A ja co raz bardziej się w Tobie zakochiwałem. Za każdym Twoim widokiem moje serce waliło jak oszalałe jak gdyby chcąc wyrwać się z piersi i zacząć żyć własnym życiem. A do tego z chwilą rozstania pragnąłem zobaczyć Cię znów jak najszybciej. Coś jak narkoman po odstawieniu na chwilę narkotyku, zawsze chce więcej. Mniej więcej tak się czułem jak nie było Cię obok. Powiedziałbym, że takie chwile były dla mnie istną udręką. Choć może tego nie kontrolowałem to uzależniłem się od Ciebie, od Twojej obecności. Wypełniałaś każdą sekundę mojego życia. I nie ważne gdzie bym był. Na boisku, w supermarkecie, w hotelowym pokoju przez meczem. Zawsze oczami wyobraźni widziałem właśnie Ciebie. Widziałem jak się nieśmiało uśmiechasz i spoglądasz na mnie tymi swoimi cudownym błękitnymi oczami. Czułem Twój delikatny dotyk, smak Twoich malinowych ust i czułem ten słodki zapach Twoich ulubionych perfum. Najzwyczajniej w świecie wariowałem, gdy nie było Cię obok...
   Jestem tym samym człowiekiem, który stracił niemal cały swój świat. W życiu już tak chyba bywa, że zawsze, gdy wydaje nam się, że nie da się być bardziej szczęśliwym nagle okazuje się jak cienka jest granica szczęścia i smutku. To pokazało mi, że człowiek tak naprawdę nawet w najlepszym okresie swojego życia balansuje na granicy. Dlatego trzeba cieszyć się z każdego kolejnego dnia bo jest on na cenę złota. A taki właśnie był dla mnie każdy dzień spędzony właśnie z Tobą. Mogło się walić i palić, ale mając Cię przy sobie czułem się jakbym żył w swoim własnym świecie. W swojej własnej bajce, a ta ma swój koniec i wiedzą to nawet dzieci. Sądziłem, że moja będzie trwać wiecznie, przez następne kilkadziesiąt lat. Dlaczego byłem tak naiwny? Ale z drugiej strony czy mogłem przewidzieć to wszystko? Nie było takiej możliwości, niestety... Oddałbym dosłownie wszystko by wrócić czas. By znów był ten feralny poranek. Bym zapytał Cię wprost o powód Twojego zmartwienia. Żebym nie pozwolił Ci wyjść z mieszkania. Teraz bym tak zrobił. Jednak wtedy nie mogłem wiedzieć, że widzimy się po raz ostatni. Nie mogłem przecież się nawet z Tobą pożegnać. Na pewno nie w taki sposób jaki bym chciał. Nie zdążyłem powiedzieć Ci tak wielu rzeczy za które biję się głęboko w pierś. Przede wszystkim nie zdążyłem powiedzieć Ci najbardziej szczerze jak potrafiłem, że Cię kocham i chcę  Tobą spędzić resztę życia. Owszem, te słowa już padały w naszych rozmowach, ale chciałem to zrobić wedle zwyczaju pytając Cię o to, czy zostaniesz moją żoną. Ale nie zdążyłem.. Pytałem i wciąż pytam o to Boga. Pytam go dlaczego mi to zrobił. Dlaczego odebrał mi największą miłość mojego życia? Zastanawiałem się czym sobie zasłużyłem na taki właśnie los. Albo czym zasłużyłaś sobie Ty. Na świecie ludzie popełniali samobójstwa, kończąc za szybko swoją ziemską wędrówkę bo nie chcieli już żyć. A przecież Ty chciałaś. Miałaś niesamowitą chęć życia. Przecież nosiłaś w sobie kolejne życie... Choć minęło już tyle czasu odkąd Cię ze mną nie ma to ja wciąż pamiętam. Pamiętam absolutnie każdy szczegół związany z Tobą. Ponoć czas leczy rany, ale w moim przypadku to chyba tak nie działa. W mojej pamięci wciąż jesteś żywa. Pomimo pięciu długich lat ja wciąż tęsknie. I ta tęsknota czasem doprowadza mnie do szaleństwa. Momentami wydaje mi się, gdy rano leżę w łóżku, że słyszę Twój aksamitny głos podśpiewujący w kuchni piosenki. Czasem mam wrażenie, że czuję Twoje ciepło, gdy tylko zamknę oczy i gdy chcę przytulić Cię jak zawsze to wtedy dociera do mnie, że przecież to niemożliwe. Ostatnio wydawało mi się nawet, że Cię widzę. Z czasem miało być lepiej, ale nie jest. On nie leczy ran, on je rozdrapuje. Bo im bardziej zdaję sobie sprawę z tego jak długo egzystuję już bez Ciebie to przeraża mnie fakt ile jeszcze będę musiał znieść takich lat. I w takich właśnie chwilach przychodzą z pomocą przyjaciele i rodzina. Słowo daję, gdyby nie ich obecność to z całą pewnością już dawno skończyłbym w wariatkowie. To dzięki nim trzymam się jakoś w pionie. Choć muszę przyznać, że teraz jest zdecydowanie lepiej aniżeli jeszcze kilka miesięcy temu. Ale czemu się tu dziwić? Chyba nie ma na tej planecie człowieka, który potrafiłby pogodzić się z odejściem ukochanej osoby. Taka chwila po prostu nigdy nie nastaje bo nie można tego przyjąć tak po prostu do wiadomości. Na pewno nie bez emocji. 
  Jestem samotny pomimo tego, że wciąż otaczają mnie ludzie. Długo dochodziłem do siebie. Przez pierwsze tygodnie kompletnie odizolowałem się od świata. Chciałem być sam, nie potrzebowałem w tej chwili głupich słów pocieszenia. Musiałem sam sobie poradzić z tym co mnie spotkało. Nie wyszło mi to zbyt dobrze. Rzekłbym nawet, że poniosłem dość sromotną porażkę z samym sobą. To mnie zupełnie przerosło. Wymknęło mi się spod kontroli. Oplotło mnie jak bluszcz i nie chciało za nic puścić. I robiło to długo, odcinając przez dłuższy czas zdolność do jakiegokolwiek racjonalnego myślenia. Nie mówię już o funkcjonowaniu, bo momentami zachowywałem się z całą pewnością jak obłąkany. Nawet siatkówka, tą, którą przecież kochałem niemal całym sercem i która była dla mnie prawie, że całym życiem nie dała ukojenia. Nawet tam nie potrafiłem choć na sekundę zapomnieć o tym wszystkim, co każdego kolejnego dnia co raz bardziej sprowadzało mnie do parteru. Bo Twoje odejście to był dla mnie zdecydowany cios poniżej ciosa. A potem życie codzienne co raz bardziej mnie ciągnęło w dół, kopało leżącego. Nie potrafiłem znaleźć niczego ani nikogo w swoim życiu kto pomógłby mi wstać z ziemii. Kogoś kto dałby mi nadzieję na to, że jeszcze mogę się podnieść. I wiesz co? Znalazł się ktoś taki. Nie, to nie było inna kobieta. Nikt nie mógł równać się z Tobą. To był facet, który mówił tyle, że wyglądał jakby miał słowotok. Czasem zachowywał się jakby miał zaawansowane stadium nadpobudliwości i został wyjęty żywcem z kabaretu. To był Krzysiek. Ten sam, który był duszą towarzystwa i bawił do łez. To on mi pomógł. On jako pierwszy zauważył, że coś jest nie tak. To on pierwszy dowiedział się co się stało, choć nie ode mnie. To on wyciągnął w moim kierunku rękę. Nie rzucał w moim kierunku ckliwych przemówień o tym, że będzie dobrze. Nie pocieszał mnie, że świat nie kończy się na jednej kobiecie, bo wiedział, że mój się właśnie skończył. Po prostu był. Wysłuchał mnie kiedy potrzebowałem się wygadać i dać upust swoim emocjom skumulowanym w moim wnętrzu. W zasadzie za wiele mi nie powiedział, ale on wiedział, że nie oczekiwałem tego od niego. Nie musiał mówić jak najęty starając się mnie zagadać czy rozweselić. Wystarczyło parę jego słów, jakże dobitnych, które otwierały mi umysł i pozwalały powoli, małymi krokami wracać do żywych. Jak prawdziwy przyjaciel był obok, gdy potrzebowałem drugiego człowieka. Gdyby nie on nie wiem czy odnalazłbym się w tej sytuacji. Możliwe, że rzuciłbym granie i wróciłbym na Białoruś i zajął się czymś mało pożytecznym. 
 -Czas na pogadankę wychowawczą?-pyta cię Ignaczak
 -Nie, myślę, że raczej nie.-kręcisz przecząco głową
 -Wiesz Alek, życie to nieustanne pasmo wzlotów i upadków. Wzlot, upadek, wzlot i tak w kółko. Czasem po fenomenalnym wzlocie następuje równie spektakularny upadek. Wtedy najważniejsze jest to żeby się podnieść pomimo złamanego karku i kilku żeber. Boli i zawsze będzie czuł skutki tego upadku, ale mimo to musisz wstać i znów wpaść w koło prawidłowości i zaliczyć wzlot pomimo ryzyka, że znów spadniesz. Bo wiesz, życie to nieustanne ryzyko, kto nie ryzykuje ten nie ma szans na szczęście. To taka gra, tylko, że tu możesz przegrywać i przegrywać, ale wynik końcowy tak naprawdę zostanie rozstrzygnięty w tie-breaku tam na górze.-wskazuje na niebo- Człowiek w życiu musi zaliczyć bliskie spotkanie z ziemią by tej jeden, jedyny raz dotknąć nieba.
  Jestem Twój i już zawsze tak będzie. Zawsze będę Cię kochał. Już do końca życia będę za Tobą tęsknił. Już zawsze będziesz największą miłością mojego życia i tego nie zmieni nic ani nikt. Moje serce zawsze będzie już bić dla Ciebie. Może kiedyś nadjedzie chwila w której spotkam kogoś wartego uwagi. No właśnie, może. Upłynęło jeszcze zbyt mało czasu. Pomimo, że to już pięć lat, to wciąż wydaje mi się, że to było wczoraj. Za każdym razem, gdy wieczorem dzwoni telefon zrywam się niemal na równe nogi z przerażenia, a wtedy okazuje się, że to Igła lub któryś z kolegów dzwoniący z pytaniem czy nie wybiorę się z nimi na piwo. To kolejny etap terapii Igły jak to sam określił. Muszę przyznać, że całkiem nieźle mu idzie. Muszę pamiętać by mu za to podziękować. Znowu. Po raz setny. I tak w kółko. Nigdy nie będę w stanie mu się za to odwdzięczyć, tak samo jak Bogu, który pozwolił mi przez te kilkanaście miesięcy być najszczęśliwszym człowiekiem na świecie, nawet pomimo faktu, że potem mi to wszystko zabrał. Teraz już wiem dlaczego to zrobił. Byłaś przecież aniołem, stworzeniem niebiańskim, a przecież te nie żyją na ziemii. Potrzebował Cię w swoich szeregach, dostałaś wezwanie i musiałaś się na nie stawić. Wierzę, że jeszcze kiedyś się spotkamy. Wierzę, że będziemy kiedyś razem szczęśliwi aż po wieczność. Czekam na tą chwilę, choć wiem, że do niej jeszcze długie lata spędzone bez Ciebie. Ale ja wiem, że patrzysz na mnie z góry. Wiem, że masz mnie w swojej opiece i jesteś moim aniołem stróżem. A ja zrobię wszystko żeby Cię nie zawieść..




  
KONIEC



~*~
Tym oto sposobem dobrnęliśmy do końca opowieści Alka. Szczerze mówiąc nie wiem co mam napisać. Trudno zebrać mi myśli. Nie wiem nawet kiedy to minęło. Dopiero publikowałam przecież prolog w wakacje, a tu już za chwilę koniec pierwszego miesiąca nauki i MŚ. Czas leci jak szalony, nieprawdaż? Nie potrafię się żegnać, aczkolwiek się postaram. To moje przedostatnie dzieło, ciężko się nie wzruszyć. Moja kariera na bloggerze dobiega absolutnemu końcowi. Wiecie doskonale, że to nie do końca mój wybór, gdybym mogła, pisałabym na pewno dalej, ale nie pozwalają mi na to obowiązki. Już teraz ciężko mi było o regularność w publikacjach, nie myślę, więc co by było gdy szkoła się rozkręci na dobre. 
To opowiadanie tak jak zapowiadałam było czymś zupełnie innym. Wyłamało się z kanonu typowego lovestory dziewczyny i siatkarza. Nie było tu przesadnej ilości dialogów, słodzenia, sielanki. Tu było dość.. emocjonalnie, jeśli to dobre słowo. Starałam wcielać się w rolę Alka i jak gdyby jego oczyma w formie kartki z pamiętnika pisać o tym co przeżył. Nie mnie to oceniać jak mi wyszło, mam nadzieję, że całkiem przyzwoicie. Jednocześnie cieszę się, że udało mi się dotrwać do końca, bo nie powiem by było to opowiadani łatwe do pisania, ale i jednocześnie czuję smutek bo zamykam kolejne już swoje dzieło w które przelewałam tyle emocji. Włożyłam całe serce w to, by efekt finalny był jak najlepszy. Wiem, że dziś jest krócej, ale jest dość treściwie, bez zbędnych rozwodzeń. Mam ogromną nadzieję, że Was nie zawiodłam, jeśli tak to przepraszam. Przepraszam też za wszelkie błędy, niedomówienia i typ podobne, jestem tylko człowiekiem i staram uczyć się na błędach. Dziękuję za to, że byłyście tutaj ze mną, naprawdę wiele to dla mnie znaczy! Dziękuję Wam za każdą minutę z Waszego cennego czasu poświęcaną na czytanie moich wymysłów wyobraźni. Po prostu Wam ogromnie DZIĘKUJĘ. 
Niezmiernie miło mi było dla Was pisać, czysta przyjemność.
Trzymajcie się ciepło i nie szczędźcie jutro gardeł, ja na hali na pewno nie będę!
Ściskam po raz ostatni tutaj,
wingspiker.


| ask | duet | Zbyszek |




niedziela, 7 września 2014

Straciłem.


  Straciłem w całym swoim życiu wiele rzeczy i osób. Tych mniej lub bardziej ważnych. Mających mniejszy bądź też większy wpływ na to jakim człowiekiem jestem obecnie i w jakim miejscu się znajduję. Bo przecież w naszym życiu nic nie dzieje się przez przypadek. Wszystko ma jakiś sens, choć czasem może nam się wydawać wręcz przeciwnie. Bywa, że dopiero z upływem czasu dostrzegamy jak wielką wartość wniosło to do naszego życia. Często dopiero po stracie uświadamiamy sobie jak wiele nas to kosztowało. I właśnie wtedy boli najbardziej. Nie miesiąc, dwa czy tydzień po. To właśnie wtedy następuje to apogeum bólu, który wydziera się z naszego wnętrza. To ona rozrywa nas na miliony małych części do środka. I to właśnie wtedy uświadamiamy sobie, że straciliśmy ogromnie wiele.
  Straciłem w swojej karierze wiele punktów. Wiele tytułów i nagród, które były na wyciągnięcie ręki. Z początku wydawało mi się to być największymi porażkami mojego życia. Dopadało mnie o tyle przygnębienie, co okropna złość. Nie na drużynę czy poszczególnego kolegę z zespołu, na siebie samego. Dlaczego? Bo wiedziałem, że mogłem wygrać, a mimo to nie potrafiłem dać z siebie tyle ile bym wymagał. Po porażkach wydawało mi się, że moje życie nie ma sensu tak samo jak to co robię. Czasem zdarzały się i myśli, co by było gdybym nie został siatkarzem, może z większym powodzeniem uprawiałbym inną dyscyplinę sportu? Wtedy wydawało mi się, że to wielce prawdopodobne. Jednak zawsze, nie ważne ile by to trwało, te myśli przechodziły. Bo przecież doskonale wiedziałem, że siatkówka to jedyny i najlepszy wybór jakiego mogłem dokonać. Bo to było właśnie moje przeznaczenie i życiowy cel. Nie być przeciętnym zawodnikiem ligi podwórkowej w koszykówkę czy piłkę ręczną i nie być zadowolonym ze swojego życia. Bo gdyby nie siatkówka nie zwiedziłbym tylu pięknych miejsc na świecie. Nigdy nie poznałabym tylu fantastycznych ludzi, którzy pojawili się na mojej życiowej drodze czy to w Grecji czy w Polsce. Za nic na świecie nie spotkałbym nikogo tak wyjątkowego jak Ty. A już tym bardziej nie odnalazłbym tego brakującego elementu układanki jakim było życiem. A przecież tym elementem byłaś właśnie Ty. Nikt inny.
  Straciłem poczucie czasu. Ale czy to dziwne skoro całym sercem szczerze pokochałem Rzeszów jak i Polskę? Owszem, na początku czułem się trochę nieswojo i byłem nieco przytłoczony różnego typu stereotypami o Was, Polakach, czy też zupełnie odmienną kulturą, jednak z czasem zupełnie do tego przywykłem. Z każdym kolejnym dniem spędzony na polskiej ziemii co raz bardziej czułem się jak w domu.
I tak właśnie mijały kolejne dni, tygodnie i miesiące. Szczerze powiedziawszy nie mam nawet pojęcia kiedy ten czas minął. Jak to się u Was mówi, szczęśliwi czasu nie liczą, tak? Zdecydowanie było w tym wiele prawdy. Bo tutaj wreszcie poczułem się szczęśliwy, w najgłębszym tego słowa znaczeniu. Dopiero w Rzeszowie poznałem prawdziwe znaczenie pewnych życiowych wartości takich jak przyjaźń, ale też przede wszystkim miłość. Bo właśnie tu moje serce zabiło mocniej, a umysł oszalał. Wtedy na dobre zapomniałem o tym, co wydarzyło się w Grecji. Dostrzegłem wtedy, że tak naprawdę nigdy jej nie kochałem, bo to, co poczułem do Ciebie było o wiele silniejsze aniżeli to uczucie, jakim darzyłem Olgę. To było coś, czego jeszcze nigdy w swoim życiu nie zaznałem i chyba długo mogę już nie zaznać. Choć przyszło zupełnie niespodziewanie i nieoczekiwanie i z początku zburzyło mój świat i wywróciło go o trzysta osiemdziesiąt stopni, to gdybym mógł cofnąć, to przeżyłbym tą chwilę jeszcze raz, dokładnie tak samo. Ktoś mógłby spytać dlaczego? Otóż, mogę powiedzieć to z pełną odpowiedzialnością, byłaś jedną, a nawet najlepszą rzeczą jaka przydarzyła się w moim życiu. Wcale nie był to medale, trofea i różnego rodzaju wyróżnienia jakie otrzymałem, czy sam wybór siatkówki, który de facto również był jednym z ważniejszych w moim życiu. Czasem jednak przychodzi w życiu taki moment kiedy zawodowe sukcesy przestają być tak ogromnie ważne, a na pierwszy plan wysuwa się coś zupełnie innego. To jest ten moment w którym tracisz absolutną kontrolę nad swoim umysłem i sercem. Gdy Twój umysł nieustannie zaprzątają myśli o kobiecie. Gdy nie ma w zasadzie ani sekundy w ciągu całego dnia byś o niej nie pomyślał. To jest właśnie ten moment w którym uświadamiasz sobie, że zwariowałeś na punkcie kobiety, a do tego prawdopodobnie jest ona tą jedyną, z którą zechcesz spędzić resztę swoich dni. I tak właśnie było ze mną.
  Straciłem głowę do wielu spraw, które kiedyś były dla mnie priorytetowymi, a dziś są mi zupełnie obojętne. Kiedyś przejmowałem się opinią innych i dość często czytałem różnorakie opinie na swój temat. Teraz już tego nie robię. Nie można przejmować się opinią ludzi, którzy nawet Cię nie znają. Teraz to wiem, kiedyś bardzo przeżywałem wszelkie negatywne opinie na swój temat. Dziś wiem, że to było niemądre. Bo ludzie, którzy znają nas tylko z widzenia czy innych źródeł mogą posiadać prawdziwą opinię na Twój temat? Nie ma na to najmniejszych szans. Zrozumiałem to dzięki Tobie. Przestałem czytać to, co inni sądzą o mnie. Nie obchodziły mnie czyjeś zdanie na mój własny temat, osoby mówiące co powinienem, a czego nie. Zdaniem z którym się liczyłem, to było zdanie mojej rodziny, najbliższych przyjaciół, ale przede wszystkim z Twoim. Bo to właśnie byli ludzie na których zależało mi najbardziej i dla których gotów byłem zrobić absolutnie wszystko. Nawet i przychylić nieba, jeśli to byłoby konieczne. Bo to właśnie zrobiłby każdy człowiek dla kogoś ważnego w swoim życiu, czyż nie? To zdecydowanie pytanie retoryczne. Kiedyś też pomagałem wszystkim dookoła na wszelkie możliwe sposoby, często zapominając o sobie samym i gdy ja jej potrzebowałem, zostawałem sam. Nie chodzi o to, że stałem się większym egoistą. Bo w dalszym ciągu jestem gotów do pomocy swoim najbliższym, jednak nie jestem już tak wielką siostrą miłosierdzia jak to bywało dawniej. Trzeba znać umiar w życiu, tak samo i w tym. Kiedy byłem tych kilka lat młodszy zbyt mocno przywiązywałem się do ludzi. Zbyt szybko dawałem im cząstkę siebie, a oni odchodząc z mojego życia dość nagle pozostawiali mnie z wewnętrzną pustką i żalem. Może byłem zbyt otwarty? Możliwe, choć po prostu taka była i w dalszym ciągu jest moja natura. Teraz wiem, że z większą ostrożnością należy handlować jakby to ująć, swoim ja. Nie obdarowywać byle kogo pokładami zaufania i przywiązania. Bo to zarezerwowane jest tylko i wyłącznie dla osób wyjątkowych. A przecież Ty byłaś dla mnie absolutna wyjątkowa i jedyna w swoim rodzaju...
 -Widzę miłość kwitnie.-zauważa libero rzeszowskiej drużyny i jednocześnie Twój bliski przyjaciel
 -Skąd nagle taki wniosek Krzysiu?
 -Bo się szczerzysz jak głupi od dłuższej chwili trzymając w ręce telefon.-zauważa, a ty orientujesz się, że trzymasz ten właśnie przyrząd w dłoniach- Mam szukać jakiegoś wdzianka na weselicho?-szczerzy się
 -Co?-marszczysz brwi
 -Tak cię wzięło mój drogi kolego, że dzwony kościele już słychać jak stąd do Afryki.
 -Nie przesadzaj.-odpowiadasz mu zupełnie niewzruszony jego proroctwami
 -Ja bym przesadzał? Nie ma takiej opcji! Tak samo mówiłem Gawronowi i co? Ochajtał się w tym roku.-mówi trumfalnie
 -Jesteś wróżką czy siatkarzem, bo już nie wiem?
 -Za dziesięć lat, jak już będziesz mieć gromadkę dzieci i wspaniałą żonę i będziesz mieszkał gdzieś w słonecznej Italii przykładowo to wspomnisz słowa swojego fantastycznego przyjaciela.
 -Lepiej skończ prorokować i idź do domu bo ostatnio rzadko tam bywasz.
 -Za to ty wręcz przeciwnie przyjacielu i zaczynam się bać, że zostaniesz pantoflarzem, mam złożyć jaki protest do Ingi? Nie wiem, przykuć się do twoich drzwi i strajkować?
 -Jakoś sobie poradzę, ale dzięki za troskę Krzysiu.-śmiejesz się z wymysłów jakże bujnej wyobraźni swojego przyjaciela by po chwili opuścić szatnię.
  Straciłem w życiu zbyt wiele czasu na mało istotne sprawy i osoby. Nie ma chyba na tym świecie osoby, która nie żałowałaby swych czynów, wypowiedzianych słów. Nie ma też człowieka, który choć raz w życiu nie żałowałby straconego czasu. Niejednokrotnie chce się czasem cofnąć czas i przeżyć tą samą chwilę powtórnie, z tym wyjątkiem, że tym razem, w swoim mniemaniu, o wiele lepiej. Jednak czasu nie można cofnąć. Nie można też rozpamiętywać w nieskończoność tego, co się wydarzyło. Czas biegnie dalej, a my zamiast iść naprzód tkwimy w martwym punkcie w przeszłości. Przez pewien czas i ja tkwiłem w takim właśnie punkcie. To było pod koniec mojego pobytu w Grecji. Obwiniałem się za rozpad związku z Olgą. Biłem się z myśli i domysłami nie potrafiąc zrozumieć jak mogłem niczego nie zauważyć i pozwolić na to wszystko co się stało. Życie szło do przodu, a ja wciąż stałem w miejscu. Potrzebowałem jakiegoś impulsu by ruszyć w końcu do przodu, by czas przestał uciekać przez palce. Dopiero poznanie Ciebie sprawiło, że odżyłem i przestałem rozpamiętywać to wszystko. Zostawiłem to po prostu za sobą. Zamknąłem ten rozdział w swoim życiu wraz z tym wszystkim, co przytrafiło mi się w Grecji, wszystkie dobre i złe rzeczy poszły w niepamięć. Bo właśnie w Rzeszowie zacząłem pisać na nowo karty swojej historii, nowy rozdział swojego życia, lepszego życia jak się potem okazało. Przestałem marnować życie na przeszłość i skupiłem się przede wszystkim na przyszłości,a tą widziałem w kolorowych barwach. Wręcz w niebiańskich. Bo Ty byłaś moją przyszłością, przynajmniej tak wtedy miało być...
 -Wiesz co ostatnio powiedział mi Krzysiek?-pytasz jej kiedy obserwujesz jej zwinne ruchy w kuchni
 -Znając jego naturę filozofa i kabareciarza to na pewno coś rozbrajającego.
 -Zaszantażował mnie, że jeśli się z tobą nie ożenię to nie tylko mnie udusi to sam to zrobi.-śmiejesz się kręcąc głową
 -Groźby nie są karalne?-pyta wyraźnie rozbawiona tym co właśnie jej powiedziałeś
 -Masz dobry humor.-zauważasz
 -Dzięki tobie ostatnimi dniami ciągle go miewam.-uśmiecha się spoglądając wprost na ciebie swoimi przeraźliwie błękitnymi niczym niebo tęczówkami w których potrafisz dostrzec nie tylko ciepło i szczęście, ale też i uczucie.Momentalnie stajesz niemal przed nią o otulasz ją swoimi ramionami.
 -Wiesz co? Chyba nie dam Igle tej satysfakcji.-unosisz kąciki ust ku górze
 -Oświadczasz mi się?-patrzy na ciebie z uśmiechem
 -Jeszcze nie, z resztą czy oświadczyny w kuchni to dość romantyczne? Nie do końca wiem jak to u was w Polsce jest, ale u nas uszło by to raczej za byle jakie.
 -Jak dla mnie, mógłbyś to zrobić gdziekolwiek, a moja odpowiedź byłaby dokładnie taka sama.-wzrusza ramionami- Myślę, że w tym nasze kraje są dość podobne.-chichocze cicho
 -Więc gdzie jest gdziekolwiek?
 -Jesteś strasznie szczegółowy.
 -Musiałem się od kogoś tego nauczyć.-uśmiechasz się- Więc powiesz mi?
 -Wydaje mi się, że to raczej powinna być twoja inwencja twórcza. Coś spontanicznego.
 -Spontanicznego?-marszczysz brwi
 -Coś czego nie planujesz miesiącami, pomysł, który przyjdzie ci nieoczekiwanie do głowy, a za chwilę go realizujesz. Rozumiesz co chcę powiedzieć?
 -Chyba tak.-kiwasz głową
 -Myślę, że w razie czego pewien nadpobudliwy i mocno gadatliwy libero ci pomoże.-unosi kąciku ust ku górze, a ty odwdzięczasz się jej dokładnie tym samym. Trzymając ją w swoich ramionach byłeś najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Kiedy była po prostu obok czułeś się jakbyś wygrał los na loterii. Niejednokrotnie przecież chciałeś się uszczypnąć, bo miałeś wrażenie, że wciąż śnisz. Bo przecież ona była Twoim osobistym ideałem. Uosobieniem absolutnie wszystkiego, co ceniłeś u płci przeciwnej. Była nietuzinkowa i właśnie dlatego już po pierwszym spotkaniu nie potrafiłeś o niej zapomnieć. Nie tylko wyglądała jak anioł, ale też nim była. Bo gdy codziennie rano otwierałeś oczy i widziałeś ją obok wydawało ci się, że umarłeś i jesteś w niebie. Jednak to działo się naprawdę. Czułeś się jakbyś żył w bajce i chciałeś by ta, nigdy się nie kończyła. Ale przecież wiedziałeś, że każda, nawet najpiękniejsza ze wszystkich bajek ma swój koniec. Nic przecież nie trwa wiecznie. A niektóre bajki, nie kończą się happy endem...
  Straciłem... to tak bolesne słowo. Bo przecież strata czegokolwiek wiąże się z bólem. Gdy jest się małym i zgubi ukochaną zabawkę to płacze się w ramie mamy, która daje nam ukojenie. Kiedy jest się większym i traci się najlepszego przyjaciela, który był dla Ciebie jak brat czy siostra odczuwamy ogromną wewnętrzną pustkę i jeszcze większy smutek z tego właśnie powodu. A gdy już się jest dorosłym i ponoć rozumie się już więcej aniżeli kiedyś to wtedy po stracie wracasz do lat dziecięcych. Niby jesteś już dorosły i nie powinno aż tak boleć, ale boli i to cholernie. Krzyczysz, płaczesz, ale przecież jesteś już dorosły i nie znajdziesz ramienia matki, która powie Ci, że będzie dobrze. Musisz radzić sobie sam z tym co na Ciebie spadło. A na początku nie potrafisz tego zrobić. Umierasz, krzyczysz wewnętrznie, choć na zewnątrz stwarzasz pozory, że jakoś się trzymasz. Cierpisz największe z możliwych katuszy i nijak nie umiesz odnaleźć ukojenia. Nic, co dotychczas sprawiało Ci przyjemność nie jest w stanie w nawet najmniejszym stopniu ukoić bólu jaki przeszywa Twoje całe ciało po stracie. W życiu możesz tracić wiele rzeczy. Pracę, samochód, mieszkanie. Ale to tylko nic nie warte, materialne rzeczy, które możesz zastąpić nowymi. To nie jest tak ogromna strata jak ta, którą przeżywamy po odejściu kogoś tak okropnie ważnego. Bo wraz z jego odejściem umiera w Tobie jakaś część samego siebie. Czujesz jak jakaś część Ciebie również bezpowrotnie odchodzi. I nie ma wtedy takiej mocy na świecie, która zdołałaby odnaleźć pasującą część. Nie ma wtedy w całym wszechświecie rzeczy ani osoby, która potrafiła by Ci dać choć sekundę szczęścia na miarę tego, które odeszło. Wtedy Twoje życie nagle robi się szare, traci wyraz. Nie odnajdujesz już w nim żadnego sensu. Skąd wiem to wszystko? Widzisz, tak dokładnie było ze mną. Umarłem psychicznie, tylko fizycznie jakkolwiek funkcjonowałem. Nie umiałem sobie poradzić z Twoim odejściem. Ale czy można sobie poradzić z odejściem swojego całego świata? Nie można, na pewno nie w pełnym wymiarze. Bo choć minęło już tyle czasu, to ja wciąż pamiętam ten dzień. Wciąż przed oczami mam ten dzień. Dzień, który miał się skończyć inaczej. Pamiętam ten piękny, jesienny poranek. Jak zwykle rano każde z nas poszło w swoją stronę. Ty do pracy, ja na trening. I jak zwykle mieliśmy się spotkać dopiero w okolicach wieczornych. Od rana byłem zestresowany, a Ty byłaś zamyślona i jakby nieobecna. Choć twierdziłaś, że wszystko w porządku, to wiedziałem, że coś cię trapi. Jednak nie chciałem by cokolwiek zepsuło ten dzień. Jaki dzień? Miał być jednym z piękniejszych w naszym życiu. To był ten dzień w którym pragnąłem zadać Ci jedno, jakby mogło się wydawać błahe pytanie. To była ta romantyczna i spontaniczna chwila na jaką zdobywałem się dość długi czas. Wszystko idealnie sobie ułożyłem. To miał być cudowny dzień. Specjalnie wymigałem się tego dnia z popołudniowej siłowni by być w domu wcześniej od Ciebie i wszystko przygotować. Wszystko do tego momentu poszło łatwo, chyba zbyt łatwo. Godziny mijały. Szesnasta. Siedemnasta. Osiemnasta. Dziewiętnasta. A Ciebie wciąż nie było. Dzwoniłem, pisałem. Nic. Głucha cisza z Twojej strony. Starałem się być spokojny, ale dokładnie o godzinie dwudziestej pierwszej osiemnaście przestałem. Wszelkie wydarzenia po tej godzinie pamiętam jak przez mgłę. Oddałbym dosłownie wszystko by to, co miało miejsce potem nigdy się nie wydarzyło. Ale za cholerę nie mogłem tego zrobić. Musiałem po prostu to przeżyć. Bezradnie przyglądać się z boku na to, co Bóg zaplanował względem Ciebie. Patrzeć jak gaśniesz i mnie opuszczasz przez nieumyślność pijanego kierowcy, który z impetem przerwał Twoją drogę powrotną. Musiałem być naocznym świadkiem jak z Twojej anielskiej porcelanowej twarzy uchodzi życie. Mogłem tylko patrzeć. Nie mogłem Cię zatrzymać.. W żaden sposób, a tak bardzo tego chciałem. Musiałem oswajać się z myślą, że już nigdy nie zobaczę błękitu Twoich oczu. Twojego cudownego uśmiechu. Nie usłyszę Twojego delikatnego głosu. Nie zobaczę Cię rano, gdy otworzę rano oczy tuż obok. Nie poczuję słodkiego zapachu Twoich perfum. Nie posmakuje Twoich malinowych i delikatnych ust. Nie wezmę Cię już nigdy w ramiona. Nie wychowamy razem tego maleństwa jakie miałaś pod sercem, co z pewnością było powodem Twojego zamyślenia tego właśnie dnia. Oswoić się z tym, że już nigdy nie będziesz obok mnie i nigdy nie zadam Ci tego pytania, które chciałem zadać właśnie tego dnia.. Musiałem pogodzić się z tym, że moja bajka właśnie została brutalnie przerwana. Oraz z tym, że Ty byłaś aniołem, a ona przecież nie żyją na ziemii...
  Straciłem Cię. Wciąż w to nie wierzę. Nie potrafię pogodzić się z tym, że nie jesteś obok. Nie radzę sobie z brakiem Twojej obecności. Codziennie pytam Boga dlaczego mi to zrobił. Dlaczego odebrał mi to, co w życiu miałem najważniejszego. Cały mój świat. Boże, dlaczego... Odeszłaś. A wraz z Tobą wszystko co miałem w swoim życiu najcenniejszego. Kiedy wydawało mi się, że wreszcie stanąłem na nogi i odnalazłem osobę z którą spędzę resztę życia znów otrzymałem cios, tym razem o wiele poniżej pasa, który natychmiast sprowadził mnie na parter. I za nic nie wiem, jak mam się z niego podnieść...



~*~
 Jak też pisałam na początku, to będzie coś innego niż dotychczasowe moje opowiadanie i właśnie jest. Wasze zagadki zostały w zasadzie rozwiązane. Prawie tak samo jak ta historia. Nie lubię zdradzać kiedy nadejdzie koniec w swoich opowiadaniach, ale tu to chyba staje się być oczywiste. Jeszcze nie dziś, ale prawdopodobnie w przyszły weekend. Tak więc, widzimy się tu po tym rozdziale po raz ostatni. 
Nie będę jeszcze nic pisać, podsumowywać. Na to przyjdzie czas niebawem. 
Trzymajcie się i pamiętajcie o kciukach dla naszych panów, dziś Argentyna, ale za chwilę zabawa zaczyna się na nowo w drugiej fazie. 
Ściskam,
wingspiker.


| ask | duet | Zbyszek |