piątek, 19 września 2014

Jestem.


  Jestem wciąż tu, gdzie przybyłem ponad pięć lat temu. Jakieś tysiąc osiemset dwadzieścia pięć dni, czterdzieści trzy tysiące osiemset godzin i cały ogrom sekund temu. Spory kawał czasu minął od momentu kiedy wysiadłem z samolotu na rzeszowskim lotnisku bez większych informacji ani racjonalnych powodów mojego wyboru tego właśnie miasta i kraju. Wtedy sądziłem, że Polska będzie raczej czymś w rodzaju przystanku do prawdziwej kariery, takiej z prawdziwego zdarzenia. Myślałem, że przez sezon zagram najlepiej jak będę potrafił, zauważą mnie skauci z dobrych włoskich czy rosyjskich klubów i będę grał w najlepszej lidze świata. Jednak im dłużej tutaj byłem tym bardziej zmieniałem swoje zdanie. A jak było teraz? Teraz to były diametralnie różne opinie. Bo przede wszystkim właśnie tutaj grałem w jednej z najsilniejszych lig świata. Tutaj tak naprawdę wszystko zaczęło się dla mnie na nowo, zarówno dla siatkarza jak i człowieka. Tak naprawdę to Rzeszów ukształtował mnie i całe moje życie. Może nie samo miasto, ale ludzie i wydarzenia jakie mnie tu spotkały. Dzięki temu jestem dziś o wiele silniejszy. O wiele bardziej doświadczony przez życie. Przeżyłem tu jednocześnie najwspanialsze i najgorsze chwile swojego życia, zarówno zawodowego jak i prywatnego. Owszem, w tych trudnych chwilach chciałem jak najszybciej spakować walizki i wyjechać gdzieś daleko stąd. Wtedy jednak przychodziło otrzeźwienie bo przecież wiedziałem jak mocno wrosłem w to miasto, w tą społeczność. Nie mogłem przecież tak po prostu wyjechać. Przecież teraz tu był mój dom, a w końcu wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej, prawda? Bo tak właśnie traktowałem Polskę i Rzeszów, jak swój rodzinny dom. Pomimo wszystko co tu przeszedłem i jak wiele cierpiałem. Wbrew wszystkim i wszystkiemu.
  Jestem wydawać się mogło wciąż dokładnie tym samy człowiekiem zewnętrznie, ale tak naprawdę w środku byłem kimś innym. Odkąd sięgałem pamięcią byłem uśmiechniętym od ucha do ucha, gotowym do pomocy bez względu na okoliczności facetem. W zasadzie wciąż tak było, choć z pewnością do tych i innych spraw podchodziłem raczej z dozą ostrożności. Chociaż nie dawałem tego po sobie poznać to w środku raczej nie byłem już tak przesadnie pewny siebie i twardo stąpający po ziemi. Gdzieś w głębi serca czułem strach. Czułem dziwną niepewność w kontaktach z ludźmi. Dlaczego? Chyba po prostu bałem się, że znów stracę osobę, która stanie się dla mnie całym światem. Drugiego razu nie potrafiłbym przeżyć, w zasadzie nie wiem w dalszym ciągu czy ten pierwszy mi się udało przetrwać bo czasami wydaje mi się, że w pewnym stopniu nie dałem sobie z tym rady. Było tak, raczej na pewno. 
  Jestem wciąż tym samym Alkiem, który zakochał się w Tobie nawet pomimo tego, że według Ciebie to było niemożliwe. Nasze pierwsze spotkanie pamiętam jakby to było dosłownie chwilę temu. No może do końca nie można nazwać tego spotkaniem bo dostrzegłem Cię na meczu. Wystarczył zaledwie ułamek sekundy byś zawładnęła moim umysłem na dobre. Czy to była miłość od pierwszego wejrzenia? Nie mam ani nigdy nie miałem ku temu żadnych, nawet najmniejszych wątpliwości. Zostałem porażony tym uczuciem jak gromem z jasnego nieba. Na początku nie będę ukrywał, starałem się opierać temu uczuciu, ale z każdym kolejnym dniem, a nawet minutą ono przybierało na sile. A ja z każdą kolejną sekundą wariowałem zupełnie tracąc kontrolę nad swoim umysłem i duszą. Przez chwilę miałem nawet okrutną nadzieję, że to przejdzie tak samo jak przeziębienie. Ale przecież to nie miało prawa nawet przez sekundę dać mi spokoju. Dopiero po czasie do tego doszedłem. To było mniej więcej w chwili w której, gdy zupełnie straciłem nadzieję na spotkanie z Tobą ni stąd ni zowąd wpadliśmy na siebie przypadkiem. Wtedy wiedziałem, że to musi być przeznaczenie. Nigdy nie wierzyłem w zasadzie w przypadki. Byłem raczej zdania, że w naszym życiu wszystko dzieje się z jakiegoś powodu. Tak samo na mojej drodze Bóg postawił mi Ciebie, wiedziałem, że to musi mieć jakiś głębszy sens, który odkryję po jakimś czasie. A ten poznawałem z każdą kolejną chwilą spędzoną z Tobą, ale tak naprawdę utwierdziłem się w nim dopiero, gdy zabrakło Cię obok. Żałuję, że wcześniej nie potrafiłem być tego pewien. Ale teraz mogę tylko gdybać i zastanawiać się co by było gdyby, ale nie pora i miejsce na to. 
  Jestem tym samym człowiekiem, który stracił dla Ciebie głowę. Pamiętam nasze wspólne początki. Długo wzbraniałaś się przed myślą, że ktokolwiek mógł Cię pokochać. Tak samo jak obydwoje wzajemnie się onieśmielaliśmy i peszyliśmy pod wzrokiem tego drugiego. Zachowywaliśmy się trochę jak zauroczone nastolatki. Jednak z czasem to ulegało samoistnej zmianie. Z każdym kolejnym spotkaniem co raz bardziej się przede mną otwierałaś, co raz bardziej mi ufałaś. A ja co raz bardziej się w Tobie zakochiwałem. Za każdym Twoim widokiem moje serce waliło jak oszalałe jak gdyby chcąc wyrwać się z piersi i zacząć żyć własnym życiem. A do tego z chwilą rozstania pragnąłem zobaczyć Cię znów jak najszybciej. Coś jak narkoman po odstawieniu na chwilę narkotyku, zawsze chce więcej. Mniej więcej tak się czułem jak nie było Cię obok. Powiedziałbym, że takie chwile były dla mnie istną udręką. Choć może tego nie kontrolowałem to uzależniłem się od Ciebie, od Twojej obecności. Wypełniałaś każdą sekundę mojego życia. I nie ważne gdzie bym był. Na boisku, w supermarkecie, w hotelowym pokoju przez meczem. Zawsze oczami wyobraźni widziałem właśnie Ciebie. Widziałem jak się nieśmiało uśmiechasz i spoglądasz na mnie tymi swoimi cudownym błękitnymi oczami. Czułem Twój delikatny dotyk, smak Twoich malinowych ust i czułem ten słodki zapach Twoich ulubionych perfum. Najzwyczajniej w świecie wariowałem, gdy nie było Cię obok...
   Jestem tym samym człowiekiem, który stracił niemal cały swój świat. W życiu już tak chyba bywa, że zawsze, gdy wydaje nam się, że nie da się być bardziej szczęśliwym nagle okazuje się jak cienka jest granica szczęścia i smutku. To pokazało mi, że człowiek tak naprawdę nawet w najlepszym okresie swojego życia balansuje na granicy. Dlatego trzeba cieszyć się z każdego kolejnego dnia bo jest on na cenę złota. A taki właśnie był dla mnie każdy dzień spędzony właśnie z Tobą. Mogło się walić i palić, ale mając Cię przy sobie czułem się jakbym żył w swoim własnym świecie. W swojej własnej bajce, a ta ma swój koniec i wiedzą to nawet dzieci. Sądziłem, że moja będzie trwać wiecznie, przez następne kilkadziesiąt lat. Dlaczego byłem tak naiwny? Ale z drugiej strony czy mogłem przewidzieć to wszystko? Nie było takiej możliwości, niestety... Oddałbym dosłownie wszystko by wrócić czas. By znów był ten feralny poranek. Bym zapytał Cię wprost o powód Twojego zmartwienia. Żebym nie pozwolił Ci wyjść z mieszkania. Teraz bym tak zrobił. Jednak wtedy nie mogłem wiedzieć, że widzimy się po raz ostatni. Nie mogłem przecież się nawet z Tobą pożegnać. Na pewno nie w taki sposób jaki bym chciał. Nie zdążyłem powiedzieć Ci tak wielu rzeczy za które biję się głęboko w pierś. Przede wszystkim nie zdążyłem powiedzieć Ci najbardziej szczerze jak potrafiłem, że Cię kocham i chcę  Tobą spędzić resztę życia. Owszem, te słowa już padały w naszych rozmowach, ale chciałem to zrobić wedle zwyczaju pytając Cię o to, czy zostaniesz moją żoną. Ale nie zdążyłem.. Pytałem i wciąż pytam o to Boga. Pytam go dlaczego mi to zrobił. Dlaczego odebrał mi największą miłość mojego życia? Zastanawiałem się czym sobie zasłużyłem na taki właśnie los. Albo czym zasłużyłaś sobie Ty. Na świecie ludzie popełniali samobójstwa, kończąc za szybko swoją ziemską wędrówkę bo nie chcieli już żyć. A przecież Ty chciałaś. Miałaś niesamowitą chęć życia. Przecież nosiłaś w sobie kolejne życie... Choć minęło już tyle czasu odkąd Cię ze mną nie ma to ja wciąż pamiętam. Pamiętam absolutnie każdy szczegół związany z Tobą. Ponoć czas leczy rany, ale w moim przypadku to chyba tak nie działa. W mojej pamięci wciąż jesteś żywa. Pomimo pięciu długich lat ja wciąż tęsknie. I ta tęsknota czasem doprowadza mnie do szaleństwa. Momentami wydaje mi się, gdy rano leżę w łóżku, że słyszę Twój aksamitny głos podśpiewujący w kuchni piosenki. Czasem mam wrażenie, że czuję Twoje ciepło, gdy tylko zamknę oczy i gdy chcę przytulić Cię jak zawsze to wtedy dociera do mnie, że przecież to niemożliwe. Ostatnio wydawało mi się nawet, że Cię widzę. Z czasem miało być lepiej, ale nie jest. On nie leczy ran, on je rozdrapuje. Bo im bardziej zdaję sobie sprawę z tego jak długo egzystuję już bez Ciebie to przeraża mnie fakt ile jeszcze będę musiał znieść takich lat. I w takich właśnie chwilach przychodzą z pomocą przyjaciele i rodzina. Słowo daję, gdyby nie ich obecność to z całą pewnością już dawno skończyłbym w wariatkowie. To dzięki nim trzymam się jakoś w pionie. Choć muszę przyznać, że teraz jest zdecydowanie lepiej aniżeli jeszcze kilka miesięcy temu. Ale czemu się tu dziwić? Chyba nie ma na tej planecie człowieka, który potrafiłby pogodzić się z odejściem ukochanej osoby. Taka chwila po prostu nigdy nie nastaje bo nie można tego przyjąć tak po prostu do wiadomości. Na pewno nie bez emocji. 
  Jestem samotny pomimo tego, że wciąż otaczają mnie ludzie. Długo dochodziłem do siebie. Przez pierwsze tygodnie kompletnie odizolowałem się od świata. Chciałem być sam, nie potrzebowałem w tej chwili głupich słów pocieszenia. Musiałem sam sobie poradzić z tym co mnie spotkało. Nie wyszło mi to zbyt dobrze. Rzekłbym nawet, że poniosłem dość sromotną porażkę z samym sobą. To mnie zupełnie przerosło. Wymknęło mi się spod kontroli. Oplotło mnie jak bluszcz i nie chciało za nic puścić. I robiło to długo, odcinając przez dłuższy czas zdolność do jakiegokolwiek racjonalnego myślenia. Nie mówię już o funkcjonowaniu, bo momentami zachowywałem się z całą pewnością jak obłąkany. Nawet siatkówka, tą, którą przecież kochałem niemal całym sercem i która była dla mnie prawie, że całym życiem nie dała ukojenia. Nawet tam nie potrafiłem choć na sekundę zapomnieć o tym wszystkim, co każdego kolejnego dnia co raz bardziej sprowadzało mnie do parteru. Bo Twoje odejście to był dla mnie zdecydowany cios poniżej ciosa. A potem życie codzienne co raz bardziej mnie ciągnęło w dół, kopało leżącego. Nie potrafiłem znaleźć niczego ani nikogo w swoim życiu kto pomógłby mi wstać z ziemii. Kogoś kto dałby mi nadzieję na to, że jeszcze mogę się podnieść. I wiesz co? Znalazł się ktoś taki. Nie, to nie było inna kobieta. Nikt nie mógł równać się z Tobą. To był facet, który mówił tyle, że wyglądał jakby miał słowotok. Czasem zachowywał się jakby miał zaawansowane stadium nadpobudliwości i został wyjęty żywcem z kabaretu. To był Krzysiek. Ten sam, który był duszą towarzystwa i bawił do łez. To on mi pomógł. On jako pierwszy zauważył, że coś jest nie tak. To on pierwszy dowiedział się co się stało, choć nie ode mnie. To on wyciągnął w moim kierunku rękę. Nie rzucał w moim kierunku ckliwych przemówień o tym, że będzie dobrze. Nie pocieszał mnie, że świat nie kończy się na jednej kobiecie, bo wiedział, że mój się właśnie skończył. Po prostu był. Wysłuchał mnie kiedy potrzebowałem się wygadać i dać upust swoim emocjom skumulowanym w moim wnętrzu. W zasadzie za wiele mi nie powiedział, ale on wiedział, że nie oczekiwałem tego od niego. Nie musiał mówić jak najęty starając się mnie zagadać czy rozweselić. Wystarczyło parę jego słów, jakże dobitnych, które otwierały mi umysł i pozwalały powoli, małymi krokami wracać do żywych. Jak prawdziwy przyjaciel był obok, gdy potrzebowałem drugiego człowieka. Gdyby nie on nie wiem czy odnalazłbym się w tej sytuacji. Możliwe, że rzuciłbym granie i wróciłbym na Białoruś i zajął się czymś mało pożytecznym. 
 -Czas na pogadankę wychowawczą?-pyta cię Ignaczak
 -Nie, myślę, że raczej nie.-kręcisz przecząco głową
 -Wiesz Alek, życie to nieustanne pasmo wzlotów i upadków. Wzlot, upadek, wzlot i tak w kółko. Czasem po fenomenalnym wzlocie następuje równie spektakularny upadek. Wtedy najważniejsze jest to żeby się podnieść pomimo złamanego karku i kilku żeber. Boli i zawsze będzie czuł skutki tego upadku, ale mimo to musisz wstać i znów wpaść w koło prawidłowości i zaliczyć wzlot pomimo ryzyka, że znów spadniesz. Bo wiesz, życie to nieustanne ryzyko, kto nie ryzykuje ten nie ma szans na szczęście. To taka gra, tylko, że tu możesz przegrywać i przegrywać, ale wynik końcowy tak naprawdę zostanie rozstrzygnięty w tie-breaku tam na górze.-wskazuje na niebo- Człowiek w życiu musi zaliczyć bliskie spotkanie z ziemią by tej jeden, jedyny raz dotknąć nieba.
  Jestem Twój i już zawsze tak będzie. Zawsze będę Cię kochał. Już do końca życia będę za Tobą tęsknił. Już zawsze będziesz największą miłością mojego życia i tego nie zmieni nic ani nikt. Moje serce zawsze będzie już bić dla Ciebie. Może kiedyś nadjedzie chwila w której spotkam kogoś wartego uwagi. No właśnie, może. Upłynęło jeszcze zbyt mało czasu. Pomimo, że to już pięć lat, to wciąż wydaje mi się, że to było wczoraj. Za każdym razem, gdy wieczorem dzwoni telefon zrywam się niemal na równe nogi z przerażenia, a wtedy okazuje się, że to Igła lub któryś z kolegów dzwoniący z pytaniem czy nie wybiorę się z nimi na piwo. To kolejny etap terapii Igły jak to sam określił. Muszę przyznać, że całkiem nieźle mu idzie. Muszę pamiętać by mu za to podziękować. Znowu. Po raz setny. I tak w kółko. Nigdy nie będę w stanie mu się za to odwdzięczyć, tak samo jak Bogu, który pozwolił mi przez te kilkanaście miesięcy być najszczęśliwszym człowiekiem na świecie, nawet pomimo faktu, że potem mi to wszystko zabrał. Teraz już wiem dlaczego to zrobił. Byłaś przecież aniołem, stworzeniem niebiańskim, a przecież te nie żyją na ziemii. Potrzebował Cię w swoich szeregach, dostałaś wezwanie i musiałaś się na nie stawić. Wierzę, że jeszcze kiedyś się spotkamy. Wierzę, że będziemy kiedyś razem szczęśliwi aż po wieczność. Czekam na tą chwilę, choć wiem, że do niej jeszcze długie lata spędzone bez Ciebie. Ale ja wiem, że patrzysz na mnie z góry. Wiem, że masz mnie w swojej opiece i jesteś moim aniołem stróżem. A ja zrobię wszystko żeby Cię nie zawieść..




  
KONIEC



~*~
Tym oto sposobem dobrnęliśmy do końca opowieści Alka. Szczerze mówiąc nie wiem co mam napisać. Trudno zebrać mi myśli. Nie wiem nawet kiedy to minęło. Dopiero publikowałam przecież prolog w wakacje, a tu już za chwilę koniec pierwszego miesiąca nauki i MŚ. Czas leci jak szalony, nieprawdaż? Nie potrafię się żegnać, aczkolwiek się postaram. To moje przedostatnie dzieło, ciężko się nie wzruszyć. Moja kariera na bloggerze dobiega absolutnemu końcowi. Wiecie doskonale, że to nie do końca mój wybór, gdybym mogła, pisałabym na pewno dalej, ale nie pozwalają mi na to obowiązki. Już teraz ciężko mi było o regularność w publikacjach, nie myślę, więc co by było gdy szkoła się rozkręci na dobre. 
To opowiadanie tak jak zapowiadałam było czymś zupełnie innym. Wyłamało się z kanonu typowego lovestory dziewczyny i siatkarza. Nie było tu przesadnej ilości dialogów, słodzenia, sielanki. Tu było dość.. emocjonalnie, jeśli to dobre słowo. Starałam wcielać się w rolę Alka i jak gdyby jego oczyma w formie kartki z pamiętnika pisać o tym co przeżył. Nie mnie to oceniać jak mi wyszło, mam nadzieję, że całkiem przyzwoicie. Jednocześnie cieszę się, że udało mi się dotrwać do końca, bo nie powiem by było to opowiadani łatwe do pisania, ale i jednocześnie czuję smutek bo zamykam kolejne już swoje dzieło w które przelewałam tyle emocji. Włożyłam całe serce w to, by efekt finalny był jak najlepszy. Wiem, że dziś jest krócej, ale jest dość treściwie, bez zbędnych rozwodzeń. Mam ogromną nadzieję, że Was nie zawiodłam, jeśli tak to przepraszam. Przepraszam też za wszelkie błędy, niedomówienia i typ podobne, jestem tylko człowiekiem i staram uczyć się na błędach. Dziękuję za to, że byłyście tutaj ze mną, naprawdę wiele to dla mnie znaczy! Dziękuję Wam za każdą minutę z Waszego cennego czasu poświęcaną na czytanie moich wymysłów wyobraźni. Po prostu Wam ogromnie DZIĘKUJĘ. 
Niezmiernie miło mi było dla Was pisać, czysta przyjemność.
Trzymajcie się ciepło i nie szczędźcie jutro gardeł, ja na hali na pewno nie będę!
Ściskam po raz ostatni tutaj,
wingspiker.


| ask | duet | Zbyszek |